Wszystko,
co najmodniejsze w stolicy, siedziało każdego popołudnia i wieczora w
Diabelskim Kotle. Autor daruje sobie jednak szczegółową charakterystykę bywalców
tego jakże popularnego lokalu. Współczesne mody mają bowiem to do siebie, że przemijają
zwykle tak szybko, iż zanim skończy tę książkę, wszystkie ubrania, fryzury,
poglądy oraz każda inna rzecz, z którą się manifestacyjnie obnosili, skończy
już na śmietniku historii, odchodząc w słuszne zapomnienie. Za cały ich opis
niech wystarczy to, że byli to ludzie zawsze na czasie, a Czytelnik w trakcie
lektury nałoży sobie na ich osoby najnowsze trendy.
Taki też był Arnold Niedobijczuk,
personal menager Polskich Książek, siedzący nad sojową latte i czytający w
„Nowym Życiu” o głośnym ostatnio zabójstwie Eleonory Pahl: Zwłoki denatki (65 l.), znanej kolekcjonerki dzieł sztuki nowoczesnej,
zostały znalezione w jej mieszkaniu. Policja na razie nie ustaliła, co było
motywem zbrodni. Z mieszkania zniknęło niewiele przedmiotów, między innymi niezwykle
cenna rzeźba „Wenus i trzech kochanków” Pabla Krulikowskiego. Głównym
podejrzanym jest według policji wynajmujący u denatki pokój Jan Kowalski (25
l.) (zgodził się na podawanie nazwiska)…
A dlaczego miałby się nie
zgodzić! – prychnął Arnold Niedobijczuk, odkładając gazetę. – Przecież
Kowalskich tu jak psów. Za to Afropolaków tyle, co kot napłakał…
Ta myśl spowodowała, że
znów zaczął się zastanawiać, do kogo w tej chwili zadzwonić z pytaniem o pracę.
Nie, nie był bezrobotny. To znaczy jeszcze nie był, bo jego wypowiedzenie
znajdowało się zapewne w komputerze działu kadr światowego giganta wydawniczego
Universe Book, które pośrednio, przez spółkę Polskie Książki, było jego
pracodawcą. Wręczą mu je najpóźniej za dwa tygodnie. Wtedy zadzwoni do niego z
Londynu pan Jonas Mtambo i zapyta, czy już zatrudnił w dziale redakcyjnym kogoś
co najmniej z pięćdziesięcioprocentowym udziałem afrykańskich korzeni, a Niedobijczuk
będzie mógł tylko bezradnie rozłożyć ręce. Na nic się zdadzą tłumaczenia, że w
Polsce ciemnoskórych mieszkańców jest ułamek procenta a on już i tak dokonał cudów, znajdując dziewięć osób pracujących obecnie w
dziale dystrybucji, promocji i marketingu oraz handlowym.
Pana Jonasa Mtambo nie
wzruszy również to, że Polskie Książki to w tej chwili jedyna firma w tym
kraju, gdzie biali heteroseksualni mężczyźni stanowią ledwie jedną piątą
zatrudnionych, a Arnold Niedobijczuk musiał się nieźle namęczyć, wyszukując
przedstawicieli odpowiednich mniejszości rasowych i erotycznych, czasem nawet
przymykając oko na to, że ich kompetencje nie do końca odpowiadają powierzonym
zadaniom. Niestety, w wypadku pracownika działu redakcji wytyczne globalnej
czapy były równie nieubłagane jak przy doborze rasowym. Korektorem mógł zostać
tylko ktoś, kto ukończył miejscową filologię. Czyli w Polsce musiał być
polonistą.
Jeszcze kilka tygodni
temu Arnold Niedobijczuk miał nadzieję, że przeglądając spisy absolwentów
filologii z całego kraju, w końcu natknie się na taką osobę. Ale żadne z
nazwisk z ostatnich dziesięciu lat nie dawało nadziei na afrykańskie korzenie
ich właściciela. Dlatego pogodzony był już z tym, że wkrótce straci pracę.
Musiałby się zdarzyć cud, a jako zdeklarowany materialista nie uznawał sił
nadprzyrodzonych. Chociaż z drugiej strony, gdyby Pan Bóg, w którego nie
wierzył, zechciał mu ten cud zesłać, to on mógłby łaskawie w niego uwierzyć i
nawet pójść kiedyś do kościoła. Może nie od razu na mszę, ale jajka poświęcić.
Ale cuda się nie
zdarzają…
– U nas na polonistyce… –
Arnold usłyszał ten tekst jednym uchem i zerknął w stronę stolika, skąd padły
te słowa.
Zobaczył tam dwóch
brodaczy z modnie ufryzowanymi włoskami, którzy słuchali trzeciego kolegi,
odwróconego w tej chwili do Niedobijczuka plecami. Ten trzeci miał na sobie
bluzę dresową z narzuconym kapturem i to pozwoliło personalnemu z Polskich
Książek popuścić nieco wodze fantazji i zobaczyć w nim czarnoskórego rapera po
polonistyce. Dlatego kiedy Arnold ujrzał dłoń w kolorze hebanu sięgającą po
szklankę na stoliku, pomyślał, że powinien ograniczyć nieco środki, którymi od
czasu do czasu starał się poszerzyć swoją niezbyt wielką wyobraźnię. Na wszelki
wypadek przetarł ręką oczy, ale palce wystające spod rękawów bluzy wciąż były
czarne!
Niedobijczuk poczuł się
nagle mocno wierzący i błyskawicznie stanął obok stolika, chcąc sprawdzić,
jakiego koloru twarz kryje się pod kapturem. Nie mogło być wątpliwości.
Wprawdzie w rysach krył
się jakiś
ślad europejskości, ale dużo więcej widać w nich było afrykańskich korzeni.
– Mam cię! – zawołał ucieszony,
a w duchu jeszcze dodał: Mam dziesiątego Mulatka!
Na wszelki wypadek
chwycił też za ramię siedzącego, aby mu nie uciekł, a może aby ostatecznie się przekonać,
że nie jest wytworem jego wyobraźni.
– Ja tego nie zrobiłem! –
zaprzeczył energicznie Mulat.
– Zostaw go, rasisto! –
krzyknęła nagle histerycznie dziewczyna siedząca obok Mulata. Miała na policzku
trzy świeże blizny jak kiedyś Bruce Lee w filmie Wejście
smoka, a sama wyglądała nie mniej groźnie niż mistrz sztuk walki. – To nie
on ją zabił! To jej wnuczek faszysta albo ten sąsiad trep!
Wrzeszczała dalej, ale Niedobijczuk
tego nie słyszał, bo był jak w transie. Chwycił mocniej Mulata i chciał go
zaciągnąć do swojego stolika. I może by mu się to udało, ale dziewczyna go odepchnęła.
Stracił równowagę. Posiadacz bluzy wykorzystał to i błyskawicznie ruszył do
drzwi wyjściowych.
Niedobijczukowi zrobiło
się gorąco. Jego dziesiąty Mulatek wybiegł na ulicę. Rzucił się za nim,
roztrącając wszystkich po drodze. Na ulicy zauważył, jak chłopak znika za
rogiem. Krzyknął „Stój!”, ale uciekający nawet się nie zatrzymał. Za to Arnold
miał wrażenie, że nie jest jedyną goniącą osobą, co nawet go ucieszyło, bo
zwiększało szansę sukcesu. A ta nie była zbyt wielka. Uciekał przed nim facet
młodszy o piętnaście lat, na dodatek wywodzący się z kontynentu, z którego, pośrednio
lub bezpośrednio, pochodzili najlepsi sprinterzy świata.
Szczęście zdawało się
jednak sprzyjać Niedobijczukowi. Mulat potknął się o krawężnik i choć szybko
się podniósł, to wyraźnie kulał, a na dodatek brakło mu koncepcji, dokąd ma uciekać.
Dlatego po dwóch minutach Arnold, ledwie dysząc, stanął naprzeciwko niego w ciemnym
zaułku.
– Nie bój się, nic ci nie
zrobię. Mam dla ciebie propozycję świetnej pracy. Posłuchaj…
Niestety, zanim Niedobijczuk
zdołał wyłożyć swoją ofertę, ktoś go uprzedził.
– Nie ruszać się,
komisarz Dynda, komenda stołeczna! Podnieś ręce i odwróć się tyłem do ściany! –
Zza pleców personalnego Polskich Książek odezwał się zdecydowany głos. – Janie
Kowalski jesteś aresztowany pod zarzutem zabójstwa Eleonory Pahl!
It’s laborious to seek out knowledgeable folks on this matter, however you sound like you understand what you’re talking about! Thanks casino games
OdpowiedzUsuń