Tym
razem Jacek był absolutnie pewien, że śpi. Przecież zgodnie z tym, co pokazywały
cyfry na wyświetlaczu komórki i zegarek, była piąta rano! Domofon został
naprawiony, a poza tym o tej godzinie żadna z sąsiadek nie wyprowadzała jeszcze
psa, więc nawet niechcący nie mogły wpuścić nikogo do środka. A jednak ktoś
dobijał się do jego drzwi, bardzo natrętnie i nieustępliwie, choć z pewnymi
przerwami. W trakcie tych przerw słychać było na korytarzu jakąś przytłumioną
kłótnię, którą o każdej innej porze dnia zagłuszyłyby różne hałasy i nie
docierałaby do wnętrza mieszkania detektywa.
Przypadek, nie
otwierając oczu, doszedł aż do drzwi i zanim jeszcze spojrzał przez wizjer,
chwycił za wciąż nieuprany płaszcz i włożył go na siebie. Na korytarzu ujrzał
brodatą twarz wpatrującą się intensywnie w drzwi. Twarz musiała się oganiać od
rąk, które próbowały ją wciągnąć do lokalu numer trzynaście. Ale Jacek
wiedział, że daremny jest ich trud, bo twarz była zacięta i zdesperowana. Dlatego
otworzył drzwi.
– Bardzo przepraszam,
ale on się uparł. – Roman tłumaczył się Jackowi, próbując jeszcze siłą wciągnąć
literata Barszczyka do własnego mieszkania. Ten jednak się nie poddawał,
odganiając znajomego. Poza tym sąsiad Przypadka na chwilę zaprzestał swych
starań, gdyż jego uwagę przykuł strój detektywa. – Pan jest nagi?
– Ależ skąd! Właśnie
wychodziłem na spacer. Często spaceruję o piątej rano. I zapewniam, że nie
robię tego nago.
– No widzisz – ucieszył
się Barszczyk, który bez zastrzeżeń uwierzył w wersję Jacka. – Ja muszę z nim
pogadać. – Literat chciał minąć detektywa, żeby znaleźć się w jego mieszkaniu.
– Bonifacy, daj spokój.
Za dużo dzisiaj wypiłeś. I pewnie u pana Jacka jest jakiś gość…
– A widział pan u mnie
kiedykolwiek jakiegoś gościa? – Jacek cofnął się o krok do mieszkania i zdjął z
wieszaka pęk swoich kluczy.
– No nie… – przyznał
szczerze Roman. – Ale wszyscy mówią, że pan zmienia dziewczyny jak rękawiczki.
– Proszę zatem
wszystkim powiedzieć, że się mylą i być może przenoszą na mnie swoje kompleksy
dotyczące kobiet.
– Baby… Jak ja ich nie
cierpię – wybełkotał Barszczyk. – Myślą cały czas o jednym…
– Daj spokój, Bonifacy,
wracajmy do mieszkania…
– Ja muszę z nim
pogadać. – Literat złapał Jacka za połę płaszcza. – On mi nie może tego zrobić!
Ja to muszę rozwiązać sam. Ja sam znajdę mordercę!
– Panie Romanie, skoro
i tak wychodziłem, przejdę się z pańskim przyjacielem na najbliższy przystanek tramwajowy,
bo zaraz powinien nadjechać pierwszy skład. – Aby nie tracić czasu, Jacek
szybko sięgnął po czapkę i szalik. – Gdyby jednak chciał potem wrócić, byłbym
wdzięczny za jego niewpuszczanie.
– Ależ oczywiście –
potwierdził Roman ochoczo, odetchnąwszy z ulgą, że pozbędzie się kłopotu.
Szybko zniknął za drzwiami swojego mieszkania, choć nie omieszkał przykleić oka
do wizjera. Nie z ciekawości, absolutnie nie. Po prostu wszyscy wiedzieli, że
Przypadek nie lubi przedstawicieli mniejszości, więc chciał się upewnić, że
detektyw nie zepchnie jego znajomego literata ze schodów.
– A zatem, o czym pan
chciał ze mną porozmawiać, panie Bonifacy? – zapytał Jacek, zamykając drzwi na
klucz.
– O mojej książce. Z zimniejszą krwią, taki będzie tytuł.
Żeby od razu było jasne, że przebijam Trumana Capote’a. To będzie megaarcydzieło!
– Bardzo się cieszę.
Ostatnio mało jest dobrych książek…
– Mało? Teraz to
wszystko szmira i tandeta jest! – Dla potwierdzenia ważności swoich słów
literat Barszczyk czknął. Miało to ten zgubny skutek, że zachwiał się na
schodach i gdyby nie pomocna dłoń Jacka mógłby się zatrzymać dopiero na
półpiętrze głową do dołu. – Absolutna tandeta. Ale ja jestem geniuszem!
– Wierzę panu, jest
jednak tak wcześnie, że prosiłbym ciszej…
– Ciszej?! Precz z
mieszczanami, którzy nienawidzą prawdziwej sztuki i śpią w nocy! I o piątej
rano! – wykrzyknął bojowo i rewolucyjnie Barszczyk.
– Jeśli krzyknie pan
ponownie, to obiecuję panu, że jeszcze dziś znajdę zabójcę Indży, a tego pan
się pewnie boi?
– Nikogo pan nie złapie.
Pan myśli, że to ta Staniec? Czytałem, myli się pan…
– Zatem nie ma się pan
czego obawiać.
– Ale pan zawsze
dochodzi do prawdy. Taki ma pan feler.
– Rzeczywiście. Czyli
boi się pan, że wskażę Bogdańską?
– Podejrzewa ją pan?! –
krzyknął przestraszony Barszczyk, a Jacek zamiast odpowiedzi uchylił przed nim
tylko drzwi wyjściowe z klatki na ulicę. – Ma pan już jakieś dowody?
– Na razie wiem tylko,
że pan ją podejrzewa. – Jacek szczelniej okrył się płaszczem. Na szczęście dla
niego, mimo drugiej połowy stycznia, temperatura o poranku wynosiła prawie pięć
stopni na plusie. Biorąc jednak pod uwagę, że nie miał na sobie nic oprócz
wierzchniego okrycia, uznał, że musi dość szybko zakończyć rozmowę. – I
zakładam, że ma pan już jakieś dowody.
– Mam książkę. Mówiłem,
to arcydzieło. Już prawie ją skończyłem.
– Doprawdy? – zdziwił
się uprzejmie Przypadek. – Szybko panu poszło.
– Półtora miesiąca! –
oświadczył z dumą literat. – Mam już wszystko. Brakuje mi tylko szczegółu,
drobiazgu. Ona musi mi się przyznać!
– Obawiam się, że to
nie będzie łatwe.
– Dam sobie radę. Mam
już nawet plan. Tylko pan nie może tego rozwiązać przede mną! To musi być moja
zasługa, bo mi się inaczej książka dobrze nie sprzeda.
– W porządku – kiwnął
głową Jacek i mocniej naciągnął na głowę wełnianą czapkę. – Pięćdziesiąt
tysięcy.
– Słucham?! – Jeszcze
przed chwilą literat Barszczyk wypowiadał się dość bełkotliwie, teraz jednak
nagle wytrzeźwiał.
– Powiedziałem:
pięćdziesiąt tysięcy.
– Przecież zgodził się
pan rozwiązać tę sprawę za darmo.
– Za to nie rozwiązywać
jej zgodzę się za pięćdziesiąt tysięcy. Jesteśmy umówieni?
– Pan to jest jednak
świnia! – krzyknął Barszczyk, ale tym razem Jacek nie uciszał go już, bo ulica,
mimo wciąż panującego na niej zimowego mroku, powoli i tak napełniała się
porannym hałasem. – Moje arcydzieło… Mówiłem, to będzie lepsze niż Z zimną krwią Capote’a!
– Jeśli będzie się
sprzedawać równie dobrze, odbije sobie pan tę kwotę z nawiązką. Zgadza się pan?
Literat Barszczyk
patrzył na Jacka, walcząc wciąż z samym sobą, czyli z osobą nieskłonną do
jakichkolwiek zbędnych wydatków. Jednocześnie rozejrzał się wkoło i całkiem już
trzeźwo pomyślał, że nie widać tu żadnych świadków jego rozmowy z detektywem.
– Dobrze. Zapłacę panu później.
– Dopiero gdy zobaczę
pieniądze na moim koncie, przerwę działania śledcze. Muszę lecieć, nie ubrałem
się najlepiej na ten spacer…
– Niech pan da mi chociaż
dwa, trzy dni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz