Ernest
Ciachorowicz szedł wprawdzie do pokoju przesłuchań w Komendzie Stołecznej
dobrowolnie, ale czuł się trochę jak skuty kajdankami. Starszy aspirant Smańko,
którego widział wcześniej pilnującego drzwi mieszkania Eleonory, podszedł do
niego na spacerze i powiedział, że muszą natychmiast jechać na komisariat. Nic
więcej nie chciał wyjaśnić, ale Ciachorowicz czuł wewnętrznie, że nie czeka go
tu nic dobrego. Kiedy na dodatek zobaczył, że w pokoju przesłuchań siedzą nie
tylko podkomisarz Łoś i ten irytujący detektyw, lecz także Marek Brytan, Jan
Kowalski i ta jego przyjaciółka, zrozumiał, że może już nie wyjść z tego
pomieszczenia bez kajdanek.
– Czy mogę zapytać,
dlaczego mnie tu zaproszono? – zagadnął, podkreślając ostatnie słowo, aby dać
do zrozumienia, że nie czuje się o nic podejrzany.
– Włamano się do pańskiego
mieszkania. – Podkomisarz Łoś wskazał ręką w stronę Brytana, ale Ciachorowicz
sam wiedział, gdzie patrzeć.
– Niczego nie zabrałem! –
zastrzegł się Marek.
– Bo tam nie było tego,
co pana interesowało – powiedział Przypadek. – To było tutaj. – Jacek podszedł
do Ciachorowicza i poklepał go po klapie marynarki.
– Chyba pan nie myśli, że
chciał mnie zabić?! – zdziwił się mocno pan Ernest.
– Ależ skąd, po prostu na
pewno ma pan przy sobie testament pani Pahl.
– Słucham? To bzdury!
– Pan jest leworęczny, prawda?
Czyli testament jest raczej w prawej kieszeni. – Jacek wyciągnął dłoń w stronę
Ciachorowicza.
– Ja protestuję! Nie
macie prawa mnie przeszukiwać!
– Jeśli uważamy, że
ukrywa pan dowody przestępstwa, to mamy takie prawo. A testament może być takim
dowodem – wyjaśnił podkomisarz.
– Skąd pan to wie?! –
zdenerwował się nagle Brytan. – Pewnie ten detektyw nagadał panu głupstw!
– Proszę pana, jestem
doświadczonym policjantem. – Łoś dumnie podniósł głowę i nie zwracał uwagi na
dyskretne chrząknięcia starszego aspiranta. – A wy obaj jesteście amatorami.
Kiedy nasz wywiadowca… – Tym razem chrząknął Jacek, ale podkomisarz także na
niego nie zwrócił uwagi – …doniósł nam, że pan Ciachorowicz zagroził panu
ujawnieniem testamentu, od razu wiedzieliśmy, że nie zrobił tego bez przyczyny!
Zapewne chciał pana szantażować i wymusić jakiś udział w zysku ze sprzedaży
mieszkania. A skoro tak, to znaczy, że miał ten testament w ręku. Było jasne,
że będzie się bał, iż pan się tego domyśli i zechce się włamać do jego mieszkania.
Od tej pory więc postanowił go nosić przy sobie. – Policjant spojrzał z
poczuciem wyższości na obu panów i wyciągnął rękę w kierunku Ciachorowicza. Ten
podał mu testament.
– Dużo jej pomogłem, gdy była
w kłopotach – tłumaczył się pan Ernest. – A potem nawet nie chciała ze mną znów
być. Że o oddawaniu pieniędzy nie wspomnę.
– Tak, tak. – Łoś pokiwał
głową, wczytując się w słowa testamentu. – No, panie Kowalski, odziedziczył pan
niezły majątek.
– Przecież on zabił moją
babcię! – zaprotestował Brytan. – Ten testament to najlepszy dowód. Ja nie
pozwolę…
– Pan wiedział, że babcia
zapisała majątek Kowalskiemu.
– Nie widziałem tego
testamentu na oczy!
– To prawda – przytaknął
Łoś. – Ale z pełną świadomością chciał pan bezprawnie wejść w jego posiadanie.
– A za co on miał dostać
spadek po mojej babci?! Że ją… ten tego…
– Nic z nią nie zrobiłem!
– zaprzeczył Kowalski.
– Aha, i za nic dostałeś
tę całą kasę?! Przecież widzieliście tę figurkę.
– Ano właśnie. – Łoś
podszedł do biurka i wyjął stamtąd hebanową figurkę z powbijanymi szpileczkami.
Podszedł z nią do Kowalskiego. – Może nam pan to wyjaśni.
– Ja… sam nie wiem,
dlaczego tak się działo. – Kowalski unikał wzroku Kai. – Ale w niej coś takiego
było… Nie potrafiłem się inaczej bronić. Ja wiem, że to głupie, ale kolega z
Nigerii mi to sprzedał i powiedział, że tylko tak się obronię.
– Co on za głupoty gada?!
– zdenerwował się Brytan.
– Żadne głupoty.
Zbadaliśmy odciski palców. Należą do pana i do pana Kowalskiego. A nie do pańskiej
babci. Zakładamy, że to był amulet, który miał chronić przed urokiem pani
Eleonory. Choć naprawdę nie wiem dlaczego…
– Bo pan jej nie znał –
odpowiedzieli niemal chórem Ciachorowicz i Kowalski, co spowodowało, że ten
drugi musiał ponownie spuścić oczy pod wpływem potępiającego wzroku Kai Figacz,
która oświadczyła:
– W życiu bym nie
pomyślała, że ona może ci się podobać!
– I tu akurat pani kłamie
– oznajmił Przypadek. – Wiedziała pani o tym doskonale. Dlatego zabiła pani
Eleonorę Pahl.
– Co?! – Tym razem chór
męskich głosów składał się również z Marka Brytana. – Pan chyba żartuje?!
– Ależ skąd. Od początku
podejrzewaliśmy, że nie było to zabójstwo na tle rabunkowym. – Tym razem Łoś
nie mógł zignorować zgodnego chrząknięcia starszego aspiranta i detektywa. – To
znaczy moi koledzy początkowo dopuszczali taką możliwość, ale gdy przejęliśmy
sprawę z detektywem Przypadkiem, od razu odrzuciliśmy tę teorię.
– Ale Kaja nie mogła jej
zabić! – zaprotestował Kowalski. – No powiedz im! – zażądał od dziewczyny, ale
ta milczała. Odezwał się za to Przypadek.
– Gdy spotkaliśmy się po
raz pierwszy, zastanowiło mnie, kiedy mówiła pani, że chce tylko, abym udowodnił
niewinność pani chłopaka. Nie, żebym złapał mordercę, lecz tylko udowodnił
niewinność Janka. Pomyślałem, że to może kwestia pani przekonań politycznych,
bo rewolucjoniści zawsze uznawali, że pospolici przestępcy to jedynie ofiary
społeczeństwa, którym trzeba pomóc, a do więzienia wsadzać należy tylko
zbrodniarzy politycznych. Ale jakaś lampka zapaliła się w mojej głowie. Potem
moi ludzie znaleźli rzeźbę Wenus i trzech
kochanków, której końcówki są bardzo ostre. I można nimi zadać takie rany,
jakich ślad ma pani na twarzy. I wreszcie donieśli mi, że chce się pani włamać
do mieszkania pani Pahl. Od razu pomyślałem, że może chodzić o tę figurkę. Na pewno
pani uważa, że to skończona głupota bać się czegoś takiego. Ale dla pana
Kowalskiego zrobiłaby pani wszystko.
Kaja Figacz zerknęła na
narzeczonego i spuściła głowę. Potem milczała przez chwilę, by wreszcie ze
wzrokiem wbitym w podłogę, zacząć mówić:
– Poszłam do Janka tego
dnia. Spotkałam ją na schodach, jak szła z walizkami. Była zła, od razu zaczęła
mi dogryzać. A potem mówiła, żebym sobie Janka odpuściła, bo on potrzebuje
prawdziwej kobiety, takiej jak ona. I że ona już go nawet ma i będzie miała na
stałe. Na dowód pokazała mi testament, w którym wszystko mu zapisywała, i
zaczęła opisywać ze szczegółami ich łóżkowe wyczyny…
– To nieprawda! Ja z nią
nigdy…
– I cóż z tego, panie
Janku? Pani Eleonora potrafiła być bardzo przekonująca. I pani Kaja jej uwierzyła.
Pewnie złapała pierwszą z brzegu figurkę i uderzyła ją w głowę. Pani Pahl,
broniąc się, zrobiła jej jeszcze ranę na policzku rzeźbą Wenus i trzech kochanków. Dlatego jedno i drugie pani Kaja ze sobą
zabrała, a potem wyrzuciła do kosza na śmieci obok swojego domu, daleko od
miejsca zbrodni. I tam znalazł ją mój człowiek.