Błażej
Sakowicz oczyma wyobraźni kancelarię swoją widział już potężną. Tak, ona nie
może być tak zwykła i staroświecka, jak ta należąca do jego ojca, w której
przepracował kilka lat. Ba, musi nawet różnić się w sposób diametralny od
tamtej. Błażej wiedział, że urządzi wszystko odwrotnie niż pan Jędrzej. Od
rzeczy dużych i istotnych po najmniejsze detale, takie jak klamki u drzwi,
który musiały być nowoczesne, a nie archaiczne jak w kancelarii Sakowicz & Sakowicz…
A właśnie, zaraz po
ślubie będzie musiał porozmawiać z ojcem, żeby odłączył jeden człon z nazwy.
Może zresztą zagadnie go o to już w trakcie wesela? Niech ludzie wiedzą, że
teraz są dwie kancelarie kontynuujące chlubną tradycję słynnego prawniczego
rodu. I w żadnej z nich nie pracuje więcej niż jeden Sakowicz.
Błażej rozmarzył się tak bardzo,
że w pierwszej chwili nie usłyszał pukania do drzwi. Dopiero gdy stało się
nieco natarczywe, ocknął się i powiedział:
– Proszę.
– Tomek mówił, że mnie
szukasz – odezwała się stojąca w otwartych przed chwilą drzwiach Marzena.
– A tak, chciałem pogadać
trochę o kancelaryjnych sprawach.
– Koniecznie teraz? –
zapytała niechętnie pani mecenas.
– Musimy przemyśleć
dobrze pewne sprawy. Wiesz, znowu zgłosiło się do mnie parę osób, które chcą
odzyskać kamienice. Staliśmy się specjalistami w tej dziedzinie. Trzeba to
wykorzystać, żeby nie przegapić koniunktury. Na początek pomyślałem o zmianie
biura na większe, w jakimś nowoczesnym budynku.
– Będzie droższe – zauważyła
rzeczowo Marzena.
– Przejrzałem już oferty na
rynku. – Trudno powiedzieć, czy Sakowicz nie usłyszał zastrzeżenia wspólniczki,
czy postanowił je zignorować. – Jest kilka ciekawych. Chciałbym, żeby to było
powyżej piętnastego piętra, bo sprawdziłem, że żadna kancelaria nie mieści się
aż tak wysoko.
– Im wyżej, tym drożej – stwierdziła
dość spokojnie pani mecenas.
– Rozglądałem się już za
projektantami wnętrz. Mam kilku na oku, robili prestiżowe aranżacje…
– I na pewno nieźle sobie
za to liczyli. – Kolska uśmiechnęła się krzywo.
– Do tego trzeba byłoby
zrobić rekrutację wśród najlepiej rokującego prawniczego narybku. Wprawdzie sam
pochodzę z rodziny z tradycjami, ale dobrze wiesz, że zwykle tych
najzdolniejszych można znaleźć wśród prawników w pierwszym pokoleniu, którzy
tylko czekają na swoją szansę. I my będziemy ją im dawać. Myślę, że rekrutacją
powinnaś się zająć ty…
– Błażej… – zaoponowała
mecenas Kolska, ale Sakowicz junior, zatopiony w swych mocarstwowych planach, zdawał
się nie zauważać burzy zbierającej się na jej twarzy.
– Nie myśl sobie, że chcę
cię obarczyć całą robotą – zastrzegł się młody mecenas. – Projektanta wnętrz i
znalezienie właściwej lokalizacji biorę na siebie.
– Błażej… – Gdyby
wspólnik Marzeny wsłuchał się w tembr jej głosu, szybko zasłoniłby się przed
mającym spaść na niego ciosem. Ale Sakowicz junior wciąż przebywał we własnym
świecie, w którym jego kancelaria była zdecydowanie większa od kancelarii
Sakowicza seniora i w ogóle przewyższała ją pod każdym względem.
– Nie dziękuj, mówiąc
szczerze od dawna marzyłem, żeby się tym zająć. Zawsze powtarzałem papie, że
nasza rodzinna kancelaria jest zbyt staroświecka i nie pasuje do dzisiejszych
czasów. Ale oczywiście on mnie nie słuchał.
– Błażej! – krzyknęła w
końcu mecenas Kolska.
Sakowicz podskoczył na
krzesełku i rozejrzał się wokół jak wybudzony z pięknego snu i nierozumiejący, gdzie
się znalazł. Przed chwilą był przecież w pięknej, ogromnej kancelarii, a teraz znalazł
się w niewielkim gabineciku.
– Czemu krzyczysz? – zapytał
zdziwiony Błażej.
– Może byś łaskawie
wysłuchał, co mam do powiedzenia.
– No przecież po to cię
tu zaprosiłem…
– Nie. Zaprosiłeś mnie tu
po to, żeby przedstawić swoją jedynie słuszną wizję tego, co zrobimy. A ja
uważam, że na razie nie ma sensu zmieniać siedziby ani zatrudniać nowych ludzi.
I to wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia! – Marzena wyszła.
Najchętniej trzasnęłaby
przy okazji drzwiami i nawet w pierwszej chwili zamykała je bardziej niż
energicznie. W ostatnim momencie zwolniła jednak ruch ręki i można by
powiedzieć, że opuściła gabinet wspólnika niemal bezszelestnie. Uśmiechnęła się
do Tomka Procha siedzącego w tej chwili w sekretariacie i udającego, że zajmują
go czytane papiery. Wiedziała jednak, że jego zmysł byłego dziennikarza śledczego
dokładnie odnotował wszystko, co stało się za drzwiami, i zapewne doniesie o
tym komu trzeba.
Podczas gdy mecenas
Kolska siedziała już w swoim gabinecie, Błażej Sakowicz wciąż wpatrywał się w
drzwi, za którymi zniknęła kilka minut wcześniej. Był w kropce, gdyż nawet do
głowy by mu nie przyszło, że Marzena może się sprzeciwiać jego mocarstwowym
planom. Nadal nie rozumiał, dlaczego tak się stało, i dopiero po chwili dotarło
do niego typowo męskie wytłumaczenie kobiecych humorów.
– No tak… Ma okres. – Pokiwał
głową Sakowicz, ale po chwili znów się zamyślił. – Nie, tydzień temu, gdy na
mnie bez sensu nakrzyczała, wydawało mi się to samo. I jeszcze to jej dziwne
unikanie Jacka. To może to… – Błażej znalazł kolejne typowo męskie
wytłumaczenie. – No tak, chłopa jej brakuje. Jeszcze się nie pozbierała po
rozstaniu z tym Włochem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz