Twarz
podkomisarza Łosia wyrażała w tej chwili jeden wielki dylemat. Wskazujący palec
prawej dłoni bez ustanku nawijał wąsa, co tradycyjnie świadczyło o wielkim
wysiłku intelektualnym policjanta. Jego górne zęby wciąż przygryzały dolną
wargę, która cierpiała, gdyż w tym towarzystwie policjant mógł jedynie rozmawiać
sam ze sobą, co też zresztą czynił.
Po co ja się na to
zgodziłem?! – krzyczał na siebie w myślach. – Przecież mam za zadanie tylko
nadzorować jego zlecenia, ale nie prowadzić z nim wspólnie śledztwa. Powinienem
sam próbować rozwiązać sprawę morderstwa tej Pahl, a nie pomagać mu wydać
książkę jego matki! Ciekawe, co na to powie podinspektor Zasada, jak się dowie?
– Tylko proszę pamiętać, że
to ja prowadzę tak naprawdę to śledztwo – zaznaczył zdecydowanie podkomisarz
Łoś, gdy razem ze starszym aspirantem Smańką i detektywem Przypadkiem stanęli
pod kamienicą, w której przed śmiercią mieszkała pani Eleonora.
– Ależ oczywiście, panie
podkomisarzu, będę o tym pamiętał – zapewnił Jacek, ale nie wiedzieć czemu
żaden z policjantów nic a nic mu nie uwierzył.
– Dlatego jeśli ja
prowadzę śledztwo, to ja ustalam, jakie pytania można zadać – sprecyzował
podkomisarz.
– Naturalnie, zawsze tak
było, gdy wspólnie prowadziliśmy śledztwa – przytaknął grzecznie detektyw, ale
nie spodobało się to policjantowi.
– Zawsze każdy z nas
prowadził odrębne śledztwa, które miały pewne punkty styczne. – Łoś spojrzał
znacząco na Smańkę, gdyż spostrzegł, że ten ma chyba ochotę wyrazić pewną
wątpliwość, czy aby na pewno słowa przełożonego są absolutną prawdą.
– Ma pan całkowitą rację –
przytaknął potulnie Przypadek. – Zresztą proszę na mnie spojrzeć, zgodziłem się
nawet, że tu nie przybiegnę, więc przyjechałem z panami autem. A przy
przesłuchaniu będę milczał jak grób, dopóki pan nie powie, że powinienem zadać
jakieś pytanie.
Solenne zapewnienia
detektywa nie przekonały podkomisarza, lecz skoro znaleźli się już pod drzwiami
Ciachorowicza, nie pozostawało mu nic innego jak służbowo i z godnością zapukać
do drzwi sąsiada Eleonory Pahl. Po chwili wyszedł do nich gospodarz, uprzedzony
wcześniej o wizycie policjantów, i zaprosił ich gestem ręki do pokoju, gdzie czekały
już na nich herbata i ciasteczka.
– Proszę, rozgośćcie się
panowie. – Wskazał ręką na krzesełka. – Chętnie odpowiem na wszelkie pytania,
ale przyznam, że nic nowego mi się nie przypomniało, więc nie wiem, jak mógłbym
panom pomóc.
– No cóż, zmieniły się
osoby prowadzące śledztwo i…
– Tak, słyszałem. –
Ciachorowicz wszedł w słowo Łosiowi. – Podobno tą sprawą ma się zająć ten
słynny detektyw Przypadek. To któryś z panów? – Spojrzał pytająco na swoich
gości, ponieważ zarówno Łoś, jak i Smańko pracowali dziś bez mundurów.
Podkomisarz zerknął z ukosa na Jacka, który pomny swej obietnicy milczał jak
grób, wyciągając tylko w górę dwa palce jak uczeń potwierdzający swoją
obecność. – Aha, inaczej sobie pana wyobrażałem. Podobno pan wszędzie biega?
Jacek bezradnie rozłożył
ręce, jedną z nich wskazując na Łosia. Podkomisarz, chcąc nie chcąc, udzielił
wyjaśnienia:
– Dzisiaj pan detektyw
przyjechał z nami. – Policjant chrząknął i zajrzał do raportu z przesłuchania,
który przyniósł ze sobą. – Czyli mówi pan, że nic pan nie może dodać? –
Ciachorowicz kiwnął twierdząco głową. – Niczego pan tego dnia nie słyszał i nie
zauważył nic niepokojącego. Tak?
– Tak – potwierdził gospodarz.
Zapadła chwila milczenia.
Na początku dość naturalna, podkomisarz bowiem wpatrywał się w policyjny
raport, przekręcając jego strony, jakby chciał odnaleźć właściwy ustęp. Ale z
każdą sekundą coraz bardziej jasne się stawało, że nie szuka niczego
konkretnego, tylko ma nadzieję na odnalezienie jakiegokolwiek punktu
zaczepienia, który pozwoli mu zadać jakieś pytanie wnoszące coś nowego do
sprawy. Nic takiego jednak nie następowało, a obecni zaczęli się kręcić jak
widzowie zniecierpliwieni zbyt długim oczekiwaniem na początek spektaklu.
Przypadek nawet wstał i rozglądał się po pokoju, szczególnie wpatrując się w
półki.
– To o co pan chciał
zapytać, panie podkomisarzu? – odezwał się w końcu Ciachorowicz.
– No właśnie, o co to ja
chciałem zapytać? – Łoś rozpaczliwie patrzył na Jacka, który w tej chwili
wpatrywał się głównie w sufit. Dlatego podkomisarz w końcu nie wytrzymał. –
Niech pan wreszcie zada jakieś pytanie, w końcu to pan zaczął mieszać w tym
śledztwie.
– Panie Ciachorowicz,
proszę powiedzieć, dlaczego nie ujawnił pan policji, że był pan w długoletnim
związku z panią Pahl? – zapytał Jacek, a Łoś, zamiast z wdzięcznością, spojrzał
na niego ze złością, że wcześniej nie podzielił się z nim tą informacją.
– No bo… no bo… –
Ciachorowicz intensywnie szukał usprawiedliwienia, zastanawiając się jednak
przy okazji, czy nie warto jednak zaprzeczyć.
– Co no bo? Proszę
odpowiedzieć – zażądał Łoś.
– To było bardzo dawno
temu – przyznał w końcu gospodarz, który uznał, że to pewnie jeden z
zazdrosnych sąsiadów zdradził detektywowi ten fakt. – Nie myślałem, że to ma
znaczenie.
– Jak dawno? – zapytał
Jacek.
– Niedługo po tym, jak
się tu sprowadziłem. To już kilkanaście lat. Sam o tym już właściwie
zapomniałem. To dawno wygasło.
– I dlatego wciąż trzyma
pan na honorowym miejscu zdjęcie pani Pahl? – Jacek uniósł ramkę z fotografią
położoną w tej chwili na płask, tak że nie była dla nikogo widoczna.
– A na dodatek ją pan
ukrył! – wykrzyknął zadowolony Łoś, gdyż poczuł, że znalazł coś znacznie więcej
niż punkt zaczepienia.
– Nie ukrywałem! –
oburzył się Ciachorowicz. – Gdybym chciał ukryć, tobym schował do szuflady –
bronił się.
– Położył ja pan tylko
tak, bo nie spodziewał się pan, że będziemy gdziekolwiek zaglądać. – Jacek się
uśmiechnął. – I pewnie zaraz po naszym wyjściu chciał ją pan jak najszybciej
postawić jak zwykle, żeby patrzeć na miłość swojego życia.
– To nie była miłość
mojego życia! – krzyknął zapalczywie pan Ernest, ale szybko się zorientował, że
nie jest to najlepsza linia obrony. – No dobrze, kochałem ją cały czas, ale platonicznie.
– Widocznie inaczej się
nie dało – zauważył bezczelnie Przypadek, a Ciachorowicz zaczął się
zastanawiać, skąd tamten to wszystko wie. Jasnowidz czy co?! Chyba nie ma sensu
niczego przed nim ukrywać.
– Nie zabiłem Eli. Nie
byłbym zdolny zrobić jej krzywdy. Przecież ją kochałem. I to bardzo.
– Tak, tak. – Łoś ze
współczuciem pokiwał głową. – Historia stara jak świat: odrzucony kochanek
postanawia się zemścić.
– Gdybym chciał się
mścić, to na tym drugim.
– Z całym szacunkiem, panie
Ciachorowicz, ale my wiemy, że tych drugich był co roku co najmniej tuzin. – Podkomisarz
Łoś nie bez pewnej satysfakcji wbił szpilkę przesłuchiwanemu. – Musiałby pan
mordować średnio jednego w miesiącu. Dlatego zapewne wybrał pan łatwiejszą
opcję.
– Pan mnie o coś oskarża?!
Nie ma pan żadnych dowodów, że zrobiłem coś Eli.
– Nie oskarżam pana o
morderstwo, ale o to, że skłamał pan w zeznaniach, twierdząc, że denatka była
dla pana zwykłą sąsiadką. Zresztą w tym świetle staje się oczywiste, dlaczego
sugerował nam pan, jakoby to pan Kowalski mógł być mordercą.
– Niczego nie
sugerowałem! Powiedziałem tylko, co wiem. I to nie ja mogłem być o niego
zazdrosny, ale ten jej wnuczek!
– On? Dlaczego? Zazdrosny
o babcię? – Łoś patrzył zdziwiony na Ciachorowicza.
– Zazdrosny o pieniądze
babci. Ona planowała zapisać cały majątek temu Kowalskiemu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz