Podkomisarz
Łoś w zasadzie nie miał powodów do zadowolenia. Obydwa przesłuchania w sprawie
zabójstwa Eleonory Pahl, choć przyniosły kilka nowych informacji, nie posunęły
sprawy do przodu. Na szczęście poczucie własnej klęski zawsze jest mniejsze, gdy
ktoś obok przegra jeszcze bardziej. A podkomisarz Łoś czuł, że Jacek również
nie dowiedział się zbyt dużo. Przynajmniej miał taką nadzieję.
– No i co, panie
detektywie? – zagadnął policjant. – Czy już pan wie, jak oczyścić swojego
klienta z podejrzeń?
– Moim klientem nie jest
pan Kowalski, ale pan Niedobijczuk. A dla niego Kowalski mógłby zostać w
więzieniu, tylko na szczęście dla mnie o tym nie wie.
– Nie rozumiem. – Podkomisarz
Łoś zerknął na starszego aspiranta Smańkę i zauważył, że on też nie ma pojęcia,
o co może chodzić detektywowi, dlatego machnął lekceważąco ręką. – Zresztą
nieważne. Co pan teraz proponuje?
– To przecież pańskie śledztwo.
– No tak, rzeczywiście –
zreflektował się Łoś. – Tak więc… Co to ja chciałem… znaczy… W zasadzie trudno powiedzieć,
co teraz należałoby zrobić. Dowodów winy tego Kowalskiego niby nie ma. Ale też
nie da się oskarżyć nikogo innego. Ciachorowicz wprawdzie ukrywał swoje uczucie
do pani Pahl, ale nie mamy żadnych dowodów mogących świadczyć o jego winie. Poza
jego słowami nie ma też żadnych dowodów potwierdzających, że pani Pahl
rzeczywiście sporządziła testament na korzyść pana Kowalskiego, wydziedziczając
wnuka.
– To prawda, ale jeśli
tego nie zrobiła, a Ciachorowicz nam to sugerował, to znaczy, że miał jakiś
interes w rzuceniu podejrzeń na wnuczka, tak jak wcześniej na Kowalskiego.
Jeśli zaś mówił prawdę, to mamy motyw dla pana Brytana.
– Tak, tylko że brak na
to dowodów. A na podstawie tego, co mam, nie mogę nawet zarządzić obserwacji.
– Obserwacją zajmę się
ja.
– Będzie pan ich śledził?
– Łoś i Smańko spojrzeli na Przypadka z niedowierzaniem. Sami obserwowali
detektywa od ładnych paru lat i nie zauważyli, aby choć raz osobiście zajmował
się śledzeniem podejrzanych.
– Nie ja. Moi ludzie.
– Ma pan swoich ludzi? – Zdumienie
policjantów rosło w postępie geometrycznym.
– Przecież panowie
wiedzą, że czasem pomagają mi bezdomni.
– No tak… Ale oni nie
nadają się do poważnej obserwacji – zauważył bez złych intencji starszy
aspirant, a podkomisarz Łoś dodał:
– Przecież ich można
wyczuć na odległość.
– Doprawdy? A wyczuł pan
albo zauważył mojego człowieka, który przygląda się nam od dobrych kilku minut?
Podkomisarz Łoś rozejrzał
się wokoło. Potem zrobił to drugi raz. A potem jeszcze trzeci. Wreszcie
zmierzył spojrzeniem detektywa.
– Proszę się nie zgrywać.
Tu nikogo nie ma.
– Doprawdy? – powtórzył
Jacek, skinął ręką i nagle od szarej ściany kamienicy oderwał się jakiś
niewyraźny kształt. Dopiero po chwili podkomisarz Łoś rozpoznał w nim
człowieka, który zbliżał się do nich, utykając na prawą nogę. Górną wargę z jednej
strony miał uniesioną jakby w wyrazie wiecznej złości, a na głowie zawiązaną
niegdyś wzorzystą, choć teraz w zasadzie jednobarwną, chustę.
– Uszanowanie, szefie. – Mężczyzna
podał na powitanie rękę Jackowi, a następnie ukłonił się nisko policjantowi. –
Dzień dobry, panie generale. – Łoś na wszelki wypadek schował ręce do kieszeni
i nie chodziło o to, że nie rozpoznaje bezdomnego. – To co jest, bierzemy się
za nich?
– Tak, Kikut. Pełna
obserwacja – zarządził detektyw.
– Sporo ludzi będzie
trzeba – zafrasował się Kikut, unosząc jeszcze wyżej prawą górną wargę.
– Dacie sobie radę. Przecież
wiecie, że ja uczciwie płacę.
– No tak, szef jest
porządna firma. – Kikut z uznaniem pokiwał głową. – Ale koszty ostatnio wzrosły,
akcyza podskoczyła. – Oblizał spierzchnięte wargi.
– Uwzględnię to przy
rozliczeniach. Wiecie, kogo obserwować?
– Tak jest! – Kikut
wyprostował się niemal na baczność i zasalutował do chusty. – Będziem na
bieżąco informować. Odmeldowuję się. – Chciał odejść, ale Jacek go zatrzymał.
– Poczekaj chwilę. –
Przypadek spojrzał na Łosia. – Ma pan te zdjęcia, panie podkomisarzu?
– Tak, ale nasi
specjaliści uważają, że ta rzeźba na pewno już dawno została wywieziona z
Polski. – Policjant podał detektywowi kilkanaście odbitek fotografii
przedstawiającej Wenus i trzech kochanków.
Jacek wręczył je Kikutowi, mówiąc:
– Szukamy też tego.
– A co to za złom? – Bezdomny
krytycznie przyjrzał się dziełu sztuki. – To wygląda na miedź, za całość można
wziąć nie więcej niż paręnaście złotych.
– Za znalezienie
dostaniecie dodatkowo dziesięć tysięcy.
– Żarty, szefie? – Kikut
spojrzała na Przypadka, a następnie przeniósł wzrok na Łosia. – Panie generale,
to policja tyle za to płaci?
– To jest dziesięć
procent obecnej wartości – wyjaśnił Jacek. – Ale w Polsce jest tylko kilka osób
gotowych tyle zapłacić, a ty na pewno nie znasz i nigdy nie poznasz żadnej z
nich, więc pamiętaj, że bardziej ci się opłaci oddać to mnie.
– Ależ oczywiście, w
życiu bym nie próbował przytulić tego na boku – zarzekał się bezdomny, ale
teraz wpatrywał się w kawałek metalu na zdjęciu, jakby nagle odkrył, że jest z
najczystszego złota. – No to się odmeldowuję. – Kikut, kuśtykając niespiesznie,
odszedł kawałek i wtopił się w szarość ulicy.
Podkomisarz Łoś patrzył
za nim jak zahipnotyzowany i przecierał oczy, starając się zauważyć, gdzie w
tej chwili jest bezdomny. Nic to jednak nie dawało i policjant zaczął się nawet
zastanawiać, czy to wszystko mu się nie przywidziało.
– Czy on mnie skądś zna?
– zapytał w końcu Przypadka.
– Tak jak pan jego. Był
zamieszany w sprawę profesora de Boutiera…
– Ach tak, pamiętam go
jakby przez mgłę… Chociaż ci bezdomni wydają mi się tacy do siebie podobni.
– I to jest ich siłą
podczas obserwacji. Nikt ich nie rozróżnia. A nawet nie zauważa. Choć
rzeczywiście nie mogą podchodzić na bliżej niż kilka metrów, bo da się ich
wyczuć.
– Aha. – Łoś pokiwał
głową bez przekonania. – Czyli co, teraz tylko obserwacja?
– Ja chwilowo nic więcej
nie mogę zrobić. Zwłaszcza że muszę się przygotować, bo za tydzień jestem
przesłuchiwany przez przeuroczą prokurator Sapkowską. – Jacek wydawał się
zachwycony tym faktem, co wzbudziło duże zdziwienie policjantów, szczególnie
starszego aspiranta.
– Słyszałem, że to
straszna żyleta i lepiej nie wchodzić jej w drogę.
– Poradzę sobie, przecież
znam się z nią nie od dziś – skwitował lekceważąco Jacek. – A panu, panie
podkomisarzu, radziłbym na początek zamknąć mieszkanie denatki.
– Po co? Ja wiem, że to
miejsce zbrodni, ale wszystko tam zostało przeszukane i znaleźliśmy już, co
mieliśmy znaleźć.
– Tak? A ta figurka?
Jestem pewien, że nie leżała po prostu w szufladzie czy gdzie indziej na
wierzchu. Skoro Marek Brytan ją znalazł, to znaczy, że przeszukiwał dokładnie
mieszkanie. A skoro to robił, to znaczy, że jednak wierzy w istnienie
testamentu.
– Mógł go równie dobrze
znaleźć i spalić.
– Nie sądzę. Wtedy nie
pokazywałby nam tej figurki. Ale chciał nam udowodnić, że jego babcia
prawdopodobnie dopięła swego z panem Kowalskim, więc nie musiałaby go nakłaniać
testamentem. I myślę, że on nadal nie ma pojęcia, gdzie jest testament, co go
bardzo niepokoi. Jeszcze bardziej się zdenerwuje, gdy odetniemy mu dostęp do
mieszkania. Tak jak Ciachorowicz.
– On tam i tak nie może
wchodzić.
– Za to na pewno
zaniepokoi go fakt, że policja zapieczętowała mieszkanie. I może popełnić błąd.
– Dobrze, mogę zamknąć to
mieszkanie, a nawet zarządzić jego ponowne przeszukanie. Chociaż nie wierzę w
efekty. To wszystko?
– Powinien pan zbadać
jeszcze odciski palców na tej figurce.
– Po co? Przecież dotykał
jej Brytan, więc to nam nic nie da…
– Za to jeśli dowiemy się,
kto jeszcze jej dotykał bądź nie, to będziemy dużo mądrzejsi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz