Pani Irmina Bamber zabroniła Jackowi łzawych pożegnań na
dworcu, ale na koniec sama się rozkleiła, popłakała i przytuliła
detektywa. Przez moment nawet wyglądało na to, że się od niego nie oderwie,
i dopiero gwizdek konduktora, a szczególnie ponaglenie ze strony
czekającego w przedziale Antoniego Gelberga spowodowały, że puściła
detektywa. Po chwili pociąg zmierzający do Gdyni był już tylko wspomnieniem,
ale mimo to Przypadek nie ruszał się z peronu. Nie trzymał go tu tani
sentymentalizm, lecz fakt, że za chwilę nadjeżdżał ekspres z Poznania.
A wraz z nim dwie kobiety, które miały się stać jego koszmarem.
Okazało się jednak wkrótce, że pociąg
ze stolicy Wielkopolski zaczyna mieć nieustające i rosnące opóźnienie.
Kiedy sięgnęło ono dwóch godzin, Jacek postanowił, że zdąży wyskoczyć zjeść
obiad. Kilka minut po jego powrocie ekspres z Poznania w końcu
wtoczył się na peron. Wysypała się z niego masa ludzi, wściekłych na PKP
i dających głośno wyraz swojemu niezadowoleniu. Wśród nich detektyw nie
zobaczył jednak Zygfrydy i Teodory, kuzynek pani Irminy. Zastanowiły go
drzwi na końcu składu, z których nikt nie wychodził, i dlatego tam
skierował swe kroki. Przeczucie go nie myliło.
– No jesteś wreszcie! – Zygfryda wychyliła się przez okno.
– Powiedz tym okropnym ludziom, żeby przestali się dobijać do naszego
przedziału, bo chcemy wreszcie wyjść.
Jacek zajrzał przez okno do wnętrza, w którym
znajdowały się tylko dwie panie. Drzwi zostały w przedziwny sposób
zablokowane laskami Zygfrydy i Teodory i mimo że próbowało je ruszyć
dwóch postawnych mężczyzn, nie miały nawet zamiaru drgnąć. Mężczyźni ci, oprócz
tego, że szarpali bezskutecznie za klamkę, uderzali także w przezroczyste
okna, głośno domagając się wpuszczenia do środka. To jednak nie robiło
najmniejszego wrażenia na pasażerkach.
– A co się stało? – zapytał Przypadek.
– Wyobraź sobie, że nie pozwolili nam palić! Mówią, że
teraz w pociągach już nie wolno palić. A przecież pamiętam, że jak
ostatnio odwiedzałyśmy Minkę – tak zdrobniale pani Teodora mówiła o sąsiadce
Jacka – to jeszcze było można, były przedziały.
– To było dziesięć lat temu.
– Co to jest dziesięć lat?! Ja już żyję dziewięćdziesiąt
i nie takie rzeczy pamiętam!
– Dobra, Zyzia, otwieramy – wydała polecenie Teodora
i obie wyjęły swoje laski. Do przedziału wpadli konduktorzy niewyglądający
na dżentelmenów chcących się przywitać.
– Czy panie wiedzą, co zrobiły?! Przez was ekspres musiał
stanąć na dwie godziny!
– Po pierwsze, mówi się dzień dobry. Po drugie, proszę
zdjąć nasze bagaże i wynieść na peron. A po trzecie, czy my się temu
ekspresowi kazałyśmy zatrzymać? – zapytała niewzruszona Zygfryda.
– Komunikaty wyraźnie mówiły, że w razie gdy czujki
wykryją papierosy, pociąg się zatrzyma!
– Potem też paliłyśmy, a pociąg jakoś dał radę jechać
– stwierdziła rezolutnie Zygfryda i dźgnęła konduktora laską pod bok. – No
proszę mi wreszcie zdjąć walizkę i zanieść na peron. Pan wie kto tam
czeka? Słynny detektyw Przypadek! Teraz będziemy razem z nim pracować.
– Bo jak nie, to wezwiemy policję – zagroziła Teodora – i oskarżymy
was, że nas tu bezprawnie przetrzymujecie! Pan Przypadek ma takie znajomości,
że od razu was wszystkich aresztują!
Nie sposób stwierdzić, czy dzielni
konduktorzy przestraszyli się gróźb dwóch starszych pań, czy po prostu chcieli
się ich jak najszybciej pozbyć w nadziei, że ich już nigdy nie zobaczą,
faktem jest jednak, że wynieśli ich walizki na peron. Tam przejął je detektyw
Przypadek i wkrótce cała trójka ruszyła w kierunku postoju taksówek,
pokonując po drodze trudną przeszkodę w postaci ruchomych schodów, które
zdaniem obu pań jeździły wyraźnie szybciej niż jeszcze dziesięć lat temu.
Znalezienie odpowiedniego pojazdu na postoju nie było
łatwą rzeczą, gdyż kuzynki pani Bamber miały szczególne wymagania, włącznie ze
skórzaną tapicerką. W końcu udało się jednak znaleźć odpowiedni pojazd.
Taksówkarz pytanie Zygfrydy „czy można zakurzyć?” potraktował w pierwszej
chwili jako żart, ale widząc, że ta wyjmuje paczkę papierosów, zdecydowanie
zaprotestował i nie dał się przekonać argumentem, iż może otworzyć
wszystkie szyby, ani nawet tym, że przecież kierowca w samochodzie obok
pali.
Jacek nie włączał się w tę rozmowę i spokojnie
czekał na chwilę, kiedy dojadą wszyscy na nieodległą na szczęście od dworca
Konecką 40. Przypadek wiedział, że wchodząc na czwarte piętro, obie panie nie
zdecydują się zapalić, bo jedną ręką musiały się podpierać laską, a drugą
trzymały za poręcz. Za to od razu na półpiętrze mogły ogłosić przerwę na
papierosa i przekonywanie ich, że na klatce schodowej również obowiązuje
zakaz palenia, nie miało sensu.
– No to jaką teraz mamy sprawę na tapecie? – zapytała
Zygfryda, zaciągając się dymem.
– W zasadzie chwilowo mam przerwę.
– Tak nie mówi prawdziwy detektyw! – obruszyła się Teodora.
– Umysł musi cały czas pracować, żeby nie zgnuśnieć.
– Bierz przykład z nas. Mamy po dziewięćdziesiąt lat…
– Zygfryda uciszyła gestem siostrę, która chciała zaprotestować
i uściślić, że ona ma tylko osiemdziesiąt osiem lat, i sama
doprecyzowała: – Dobiegamy dziewięćdziesiątki, a niejeden mógłby nam
pozazdrościć pamięci.
– I przenikliwości! Ja wiem, że Minka pomagała ci głównie
swoimi kontaktami, my niestety nie jesteśmy z Warszawy. Za to dedukować
potrafimy bezbłędnie!
– Zdziwiłbyś się, jak potrafimy dedukować! – zapewniła
Zygfryda.
– Mogłybyśmy ci niejedno opowiedzieć.
– Dorka, przecież wiesz, że nam nie wolno.
– Wszystko się już przedawniło. – Teodora machnęła ręką,
ale widząc, że siostra patrzy na nią karcąco i zezuje znacząco
w stronę Przypadka, umilkła.
– Tak że pamiętaj, dokładnie zdawaj nam raport
z każdego dnia śledztwa, a my ci pomożemy je rozwiązać –
zadeklarowała Zygfryda.
– W końcu po to nas tutaj Minka sprowadziła!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz