Podkomisarz Łoś wpadł do swojego pokoju na komendzie nieco
zasapany. Nie biegł wprawdzie aż z domu, jak miał to w zwyczaju przez
kilka ostatnich miesięcy, ale schody prowadzące na drugie piętro pokonywał po
kilka stopni naraz. Zanim jeszcze zaczął treningi biegowe, byłoby to nie do
pomyślenia. Teraz, mimo przerwy, wciąż jeszcze było to możliwe, choć nie pozostawało
bez wpływu na oddech.
– No i… jak Smańko… co tam macie w tej nowej… sprawie
Przypadka? – zapytał starszego aspiranta, z którym od lat stale
współpracował.
– Komisarz Dynda pytał o pana.
– A co on ma wspólnego z tą sprawą Hirka?
– Nie, on w sprawie zabójstwa Marcakowej. Wie pan, tej
artystki z pańskiej kamienicy.
– Wiem o kogo chodzi, nie musicie
mi tłumaczyć. Później się do niego odezwę. A teraz pytałem o to
niby-zabójstwo Hirka.
– Dziwna sprawa – powiedział ostrożnie Smańko, bo
doświadczenie uczyło go nie zajmować wyraźnego stanowiska, dopóki się nie
dowie, co o tym wszystkim sądzi jego przełożony.
– Smańko, a która sprawa Przypadka nie była dziwna?
– No ale to zawsze były jakieś namacalne rzeczy.
A teraz ten jego klient twierdzi, że mu się przyśniła próba zamordowania
go, a ten wypadek był dlatego, że go nie zabili we śnie. Rower zmasakrowany,
biegły nie ma pojęcia, czy ktoś go wcześniej uszkodził, czy nie.
– Ale Szołtysik faktycznie jechał tym samochodem za
Hirkiem?
– Tak – potwierdził Smańko. – Ale wszystko zgodnie
z przepisami w tym miejscu, mamy to nagrane na monitoringu. To znaczy
raz może go i lekko dotknął, ale trudno to na pewno stwierdzić. Pewnie
chętnie by mocniej przygazował, ale ten Hirek tak się bujał na tym rowerze, że
się nie dało. Zwłaszcza że to szeroka terenówka, jezdnia tam zwężona do takiego
pasa, że jak autobus chce jechać, to musi zajmować ścieżkę rowerową.
A wielkie auto to się ledwo mieści, pod warunkiem że rower się trzyma
ściśle swojej trasy. Przejrzałem zresztą monitoring, autobusy zwykle grzecznie
jadą ten kawałek za rowerami.
Podkomisarz podkręcił końcówkę swojego
wąsa, co jak zwykle było u niego oznaką intensywnego procesu myślowego.
– Trzeba by przesłuchać Szołtysika –
zdecydował po chwili.
– Z tym może być delikatny problem –
oświadczył Smańko.
Łoś spojrzał zdziwiony na starszego aspiranta. Rozumiał
jego ostrożność, bo śledztwa dotyczące znanych i lubianych
z odpowiednimi kontaktami i znajomościami nigdy nie należały do
najłatwiejszych. Ale po pierwsze, jego podwładny powinien przywyknąć, że
detektyw Przypadek trafia głównie na takie sprawy, a po drugie…
– E, nie żartujcie. Szołtysik teraz nie
prowadzi już żadnego programu, nie jest nikim ważnym. To znaczy może kiedyś
będzie, bo tacy jak on to znikają, to się pojawiają. Ale chwilowo nie
powinniśmy się spodziewać telefonów od wysoko postawionych osób, bo nikt
właściwie o nim ostatnio nie słyszał.
– No właśnie. I o to chodzi, panie podkomisarzu. Nikt
w zasadzie nie wie, gdzie on przebywa. Z ostatnio wynajmowanego
mieszkania wyprowadził się dwa miesiące temu, bo zalegał z czynszem. Potem
podobno kątem spał u różnych znajomych.
– A ten samochód to skąd miał?
– Jeden diler dał mu do przejechania się. Że to niby taka
gwiazda, to reklama z tego będzie dobra. Po jeździe Szołtysik odstawił
auto, podziękował dilerowi i gdzieś sobie poszedł. Jakoś go pewnie
w końcu namierzymy, ale na razie może to nie być łatwe.
– To tego Brągla trzeba by przesłuchać
– zdecydował Łoś, a Smańko spojrzał na niego z niepokojem. Szef
najwyraźniej jednak zaraził się od detektywa Przypadka pewnym lekceważącym
stosunkiem do ważnych osób. Tylko w ten sposób można było tłumaczyć, że ot
tak po prostu zdecydował o przesłuchaniu znanego i ustosunkowanego
aktywisty rowerowego. Gdyby jeszcze istniały ku temu jakieś mocne przesłanki,
jakiekolwiek dowody poza dziwacznym snem Hirka, to taką decyzję można by było
jakoś sobie wytłumaczyć. Ale tak? Dlatego starszy aspirant postanowił mimo
wszystko sprzeciwić się podkomisarzowi. Dla jego i swojego dobra. Bo jeśli
Łoś za bardzo podpadłby przełożonym, to i na Smańce mogłoby się to odbić.
– Boję się, że ten Brągiel po prostu powie, że Hirkowi
wszystko się wydawało i nie ma z tym nic wspólnego.
Łoś spojrzał zdziwiony na Smańkę. Nie był przyzwyczajony do
tego typu uwag i nawet odruchowo chciał zareagować pouczeniem podwładnego,
lecz po chwili namysłu przyznał mu w duchu rację. Dlatego zapytał:
– To co radzicie zrobić?
– Myślę, że jak zwykle trzeba liczyć na współpracę
z Przypadkiem.
– No co wy, Smańko, przecież wiecie, że nie możemy tego
formalnie robić…
– Ale nieformalnie i tak robimy…
– Nie, nie, Smańko, źle to interpretujecie. My nadzorujemy
jego śledztwa, a czasem faktycznie nie da się tego robić bez ścisłej
współpracy. Ale nie możemy tego inicjować. Zresztą myślę, że w tak
skomplikowanej sprawie pan Przypadek i tak przyjdzie do nas po pomoc –
stwierdził zdecydowanie podkomisarz, a starszy aspirant przez grzeczność
i wrodzony instynkt samozachowawczy nie zaprzeczył. – Dlatego jak zwykle
dyskretnie go obserwujemy i nadzorujemy. Zobaczycie, że przyjdzie do nas!
– powtórzył stanowczo Łoś i dodał już nieco ciszej: – Chociaż w sumie
to trochę dziwne, że jeszcze tego nie zrobił.
– To prawda, nieco to dziwne – potwierdził Smańko
i pomyślał, że to bardzo dobrze, że już niedługo on sam będzie mógł się
udać na zasłużony miesięczny urlop. Atmosfera wokół detektywa jakby znów się
zagęszczała i najlepiej będzie wrócić do pracy, kiedy wiele spraw powinno
się już wyjaśnić. Na przykład to, kto zabił tę dziwaczną Marcakową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz