Krzysztof Makuszewski już na parterze poczuł niepokojący
swąd. Zarzucił jednak rower na ramię i ruszył do góry. Na pierwszym
piętrze zakasłał po raz pierwszy. Na drugim kasłał już prawie cały czas. Na
trzecim przestał powoli widzieć stopnie schodków. Na czwartym był pewien, że
mógłby podrzucić rower, a ten zawisłby w powietrzu.
– Co panie robią?! – wykrztusił z największym trudem.
– Co on się pyta? – zdziwiła się Zygfryda.
– Chyba przez ten dym nie widzi, że wyszłyśmy na fajeczkę –
odpowiedziała jej Teodora.
– Aha, jaramy, drogi sąsiedzie.
– Ale jak to tak, na korytarzu? – zakasłał niemal gruźliczo
cyklista.
– Minka nam zabroniła w domu – powiedziała
z żalem Zygfryda.
– A na balkon nie możemy – dodała Teodora i po chwili
wyjaśniła: – Czwarte piętro, kręci nam się w głowie.
– Ale to na dwór, piękna pogoda jest. – Makuszewski
usiłował po omacku trafić na dzwonek do drzwi.
– Z czwartego piętra bez windy? – roześmiała się
złowieszczo Zygfryda. – My tu godzinę wchodziłyśmy, proszę pana.
– To co, zawsze będą panie tak palić na korytarzu?! –
zapytał zdesperowany cyklista. Mimo że dzwonił do drzwi, jego żony jeszcze
chyba nie było w domu i teraz musiał trafić kluczem do zamka, co
okazało się trudnym zadaniem.
– A co to komu przeszkadza? – zdziwiła się Teodora.
– Mnie to przeszkadza, i to bardzo! – Makuszewski
w panice usiłował trafić do dziurki od klucza, ale najpierw pomylił zamki,
potem pęk kluczy mu wypadł, aż w końcu zdenerwowany stwierdził, że
wychodząc, zabrał niechcący klucze od starego mieszkania, nie ma więc
możliwości, by dostał się do środka. – Nie zamierzam codziennie dusić się
w tym dymie i nie widzieć, gdzie są drzwi od mojego mieszkania. Żyję
zgodnie z naturą, zdrowo się odżywiam, prowadzę sportowy tryb życia
i nie chcę tego wszystkiego zaprzepaszczać, bo jakieś baby nie potrafią
się powstrzymać od palenia! – wycharczał na wpół żywy Makuszewski
i zaniósł się straszliwym kaszlem.
– No i po co się tak denerwować, płuca pan tylko
wypluje – poradziła sąsiadowi Teodora. – A jak pan chce wynająć Jacka, to
proszę grzecznie, bo bez nas się to nie uda. My teraz zamiast Minki nadzorujemy
jego śledztwa i jak nam się ktoś nie spodoba, to się może pożegnać
z usługami pana Przypadka.
Zdesperowany Makuszewski miał w tej chwili ochotę
wskoczyć na siodełko swojego roweru i zjechać po schodach, nie zważając na
związane z tym ryzyko. Na szczęście dla niego drzwi mieszkania Jacka się
otworzyły i stanął w nich Przypadek.
– Sąsiedzie, błagam, mogę wejść?!
Pomyliłem rano klucze i…
– Proszę, niech pan wejdzie. – Detektyw przepuścił
Makuszewskiego w drzwiach.
– Będzie śledztwo?! To idziemy. – Zygfryda, nie odkładając
palonego papierosa, ruszyła w stronę Jackowych drzwi.
– Poinformuję panie o wynikach dochodzenia – obiecał
Przypadek, grzecznie się ukłoniwszy, i dodał stanowczo: – W moim
mieszkaniu też obowiązuje zakaz palenia.
– Co to się z tą młodzieżą
porobiło… – Teodora pokręciła z niezadowoleniem głową, patrząc przy tym na
zamykane przez Jacka drzwi. – Dawniej każdy jarał zawsze i wszędzie,
a teraz takie miękiszonki, że raz się zaciągną i już ich kaszel dusi.
Tymczasem w mieszkaniu Przypadka Makuszewski powoli
odzyskiwał oddech. Malwina podała mu szklankę wody, którą wypił niemal
duszkiem, a potem z wdzięcznością opadł na fotel przeznaczony dla
klientów detektywa w jego gabinecie. Wracała mu jasność myślenia, dlatego
już po pięciu minutach mógł się odezwać.
– Bardzo panu dziękuję. I tak miałem za chwilę do pana
przyjść. Filip się zgadza na pana warunki.
– Nadal chce mnie wynająć? Przecież już teraz wie, kto chce
go zabić.
– Tylko że to trzeba będzie udowodnić. Brągiel wyśmiał
Filipa. To wielki cwaniak, na dodatek media go wybitnie lubią, dlatego policja
może nie chcieć za bardzo działać. Sam pan wie, jak to jest. Pewnie pan czytał,
większość relacji z konferencji Filipa jest w prześmiewczym tonie.
Dziennikarze biorą stronę Brągla.
– Biorąc pod uwagę fakty, nie jest to specjalnie dziwne –
wtrąciła się Malwina, stając w obronie kolegów po fachu.
– No… może i tak – zgodził się potulnie Makuszewski,
chociaż nie przyszło mu to łatwo. – Chociaż przecież Brągiel miał motyw.
– Jaki? – zapytał Jacek.
– Wystarczy spojrzeć na granty z ostatnich dwóch lat.
Jak gdzieś startowaliśmy przeciw Miastu na Dwóch Kółkach, to zawsze
wygrywaliśmy. Sprzątnęliśmy im sprzed nosa dwa miliony złotych – stwierdził
z dumą Makuszewski. – A teraz jak raz niedługo będzie się rozstrzygał
kolejny przetarg. Na Wielki Grant! Milion euro. To może ustawić każdą fundację
na dwa albo trzy lata!
– A czy jest ktoś jeszcze, kto mógłby powalczyć o ten
grant?
– Raczej ciężko, bo tam trzeba mieć
duże doświadczenie i wykazać, że już się przerobiło tej wielkości granty…
Ale… w zasadzie… Ale w zasadzie jeszcze mógłby taki Rossa-Rostafiński.
Drań straszny. Tylko… To znaczy… Nie wiem, czy mogę… – Makuszewski był wyraźnie
speszony. – Chodzi mi o dyskrecję. Bo widzi pan, w tym stowarzyszeniu
Rossy-Rostafińskiego pracuje moja żona. A ona strasznie się złości, że
w ogóle tu zamieszkaliśmy koło pana. Uważa, że zaraz ktoś z naszych
znajomych pójdzie do wię- zienia.
– I pewnie ma dobre przeczucie – pokiwał głową Jacek. –
Jeśli rzeczywiście ktoś jest tu winny, tak się stanie.
– No wiem – przyznał smutno Makuszewski. – Dlatego
wolałbym, żeby pan mnie na razie nie zdradzał przed żoną, że ja tutaj…
– Ona na pewno też słyszała, jak na tej konferencji pan
Hirek mówił o wynajęciu mnie. A ponieważ sam leży jeszcze
w szpitalu, to jasne, że musi wynająć mnie za pana pośrednictwem.
– Fakt – westchnął ciężko Krzysztof, oczyma duszy widząc,
jak ciężka przeprawa czeka go z żoną. – Jeśli mógłbym panu w czymś
pomóc, to chętnie, tylko najlepiej tak dyskretnie…
– Na początek chciałbym się udać do sklepu z rowerami
i wybrać odpowiedni model.
– Nawraca się pan na cyklizm?! – Oczy Makuszewskiego
zapłonęły jak u każdego kapłana, który zobaczył przed sobą neofitę. – Ja
wiem, biegizm nie jest zły, ale to jednak czasem zmusza do skorzystania
z komunikacji miejskiej, czyli zatruwa środowisko. Za to rowerem może pan
dotrzeć praktycznie wszędzie – tłumaczył z entuzjazmem odprowadzany przez
Jacka do drzwi.
– Do tego powie mi pan, dokąd zwykle jeżdżą na swoich
jednośladach panowie Rossa-Rostafiński i Brągiel.
– Dobrze. Tylko z tym Rossą-Rostafińskim to wie pan…
– Wiem. Dyskrecja.
Nim Jacek dotknął klamki swoich drzwi, zabrzęczał
natarczywy dzwonek, a z korytarza dał się słyszeć głos:
– Wiem, że tam jesteś. Sąsiadki mi powiedziały!
Detektyw spojrzał na swojego klienta, ale po jego minie
poznał, że Makuszewski wie, iż nie uniknie egzekucji. Dlatego otworzył drzwi
i oczom ich obu ukazała się wściekła Adela.
– Kochanie, ja nie miałem wyjścia. Filip koniecznie chciał
wynająć pana Jacka. On o tym myślał, zanim się tu przeprowadziliśmy –
skamlał. – Naprawdę…
– I bardzo dobrze – stwierdziła Makuszewska, czym wywołała
kompletne zdumienie męża i zaciekawienie Przypadka. – Trzeba dorwać tego
drania dwojga nazwisk!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz