Malwina
wiedziała, że Jacek bywał na tym cmentarzu już niejeden raz, zanim jeszcze
w skromnym, niewielkim grobie rodziny Cabajów spoczęły prochy Basi, jego
dziewczyny sprzed lat. Dowiedziała się tego od mamy swojej przyjaciółki, która
spotkała go tu kilkakrotnie, gdy zapalał świeczkę. Nie znał nikogo z tu
pochowanych, dlatego Malwina domyślała się, kogo tak naprawdę wspominana
w tym miejscu. Bo choć przez wiele lat oficjalnie nie wierzył
w śmierć swojej ukochanej, to tak naprawdę wiedział, że szans na to, by
przeżyła, nie ma wiele.
W tej chwili stali oboje przy grobie. Na tablicy wyryto
napis: „Basia Cabaj. Żyła lat 23”. Było tam też zdjęcie z ostatniej
wyprawy dziewczyny w Himalaje. Ta fotografia, przysłana Jackowi, przez
wiele lat stała w kuchni jego mieszkania przy Koneckiej 40. Rozmawiał
z nią, zwierzał się, żalił i prosił o radę. Teraz, na jego
prośbę, mama Basi zgodziła się, aby to właśnie zdjęcie znalazło się na
nagrobku.
– Dzięki, że przyszłaś tu ze mną – powiedział Jacek, nie
odrywając wzroku od fotografii.
– Wiem, że kiedyś bywałeś tu sam.
– To nie to samo. Wtedy jej tu nie było. Nawet tak
symbolicznie jak teraz.
Malwina zobaczyła, że po policzku Jacka spływa łza. Nigdy
nie mogła go do końca rozgryźć. Przecież nawet gdy był z Basią, wiele lat
temu, zwykle pozostawał cynikiem. Oczywiście dużo mniejszym niż potem, gdy jego
dziewczyna zaginęła w Himalajach. Wtedy cynizm stał się właściwie jego
wizytówką. I nagle, spod tego pancerza cynizmu, wystawał nieuleczalny
wręcz romantyk. Ktoś potrafiący się zdobyć na wielkie i wspaniałe gesty
i płaczący zupełnie szczerze, gdy coś go dotknęło.
– Ale przecież wiedziałeś, że ona nie żyje. Inaczej byś tu
nie przychodził.
– Nie wiedziałem. Czułem. A to dwie różne sprawy,
Malwinko.
Nie lubiła, gdy zdrabniał jej imię. Robił to rzadko, ale
zawsze wtedy budził się w niej bunt. Może dlatego powiedziała:
– Chyba się tym za bardzo nie przejmowałeś, skoro związałeś
się z tą Urbanek i zamieniłeś potem w swojej kuchni fotografię
Basi na zdjęcie tamtej.
Jacek nie odpowiedział w pierwszej chwili, tylko
zamyślił się na prawie minutę, zanim wreszcie wyjaśnił:
– Nawet nie masz pojęcia, jak się wtedy bałem, że
przeczytam na twoim blogu informację: „Dziś znalazłam Basię. Cierpiała przez te
wszystkie lata tylko na lekki zanik pamięci, ale teraz już z nią wszystko
dobrze. Wracamy do kraju”.
– Kochałeś tamtą bardziej? – zapytała już bez cienia ironii
Malwina.
– Kochałem ją inaczej. Ona żyła i mogłem z nią
wiązać pewne plany. Ale gdyby wtedy Basia wróciła to… – Jacek zawiesił głos.
– To co?
– To nie pytaj, co bym zrobił. Bo nie wiem. Zresztą to już
nieistotne. Nie ma ani jednej, ani drugiej.
Malwina z największym trudem powstrzymała się, żeby
nie krzyknąć: „Masz przecież mnie! Ja żyję!”. Wiedziała, że takie wyznanie nie miałoby
najmniejszego sensu i Jacek skomentowałby je tylko ironicznie. Ale
i tak miała ochotę to zrobić. Powiedzieć wprost coś, co i tak wiele
razy dawała mu do zrozumienia ogródkami.
Nie, tego wyznania wprost nie uczyniłaby po to, by coś
w ten sposób uzyskać. Tylko dla własnej satysfakcji. Albo żeby mieć
poczucie, że zrobiła absolutnie wszystko, co można było zrobić. Lub też po to,
aby Przypadek nie mógł kiedyś ze zdziwienia podnieść powiek i powiedzieć:
„Naprawdę, nie miałem pojęcia, że ty tak na serio mnie traktujesz”. Gdyby to
usłyszała, chyba by go walnęła z całej siły. A może nawet kupiłaby
pistolet i wpakowała cały magazynek w jego głowę. Ale najpierw
musiała się odważyć i powiedzieć mu wszystko wprost. Tylko czy kiedykolwiek
się na to zdobędzie?
– No tak. Teraz będziesz miał już dwa groby do odwiedzania
– stwierdziła bez cienia satysfakcji.
– To prawda.
– A ten drugi to gdzie?
– Pod Warszawą.
– Często tam jeździsz?
– Ostatnio rzadziej. Ciężko tam dobiec, a teraz
przecież już nawet nie biegam – uśmiechnął się Jacek.
Malwina zauważała, że niemal w jednej chwili zmienił
mu się nastrój z żałobnego na odrobinę rozbawiony. Twarz detektywa
przybrała znów swój stały ironicznie-dobrotliwo-pobłażliwy wyraz, co nieco
zdziwiło byłą dziennikarkę.
– Przecież mógłbyś dojechać tam pewnie jakimś zwykłym
autobusem. Jeździsz nimi czasem.
– Jeżdżę. Na szczęście u niej nie muszę bywać zbyt
często, bo jej zdjęcie mam cały czas na półce. I wolę patrzeć na nie, niż
stać przy jej grobie – stwierdził detektyw. – Chodźmy już.
Jacek ruszył nagle, co nieco zaskoczyło Malwinę. Nie umiała
wytłumaczyć dlaczego, ale spodziewała się, że spędzą tu co najmniej godzinę,
wspominając stare czasy. A tu dziesięć minut, krótka modlitwa
i „chodźmy już”. A przecież był tu pierwszy raz po pogrzebie. Czyżby
naprawdę zakochał się w tej Urbankowej tak bardzo, że Basia wywietrzała mu
od razu z głowy? Nie, to chyba niemożliwe… Chyba…
– Zabierzesz mnie kiedyś do niej? – zapytała, starając się
dotrzymać detektywowi kroku, gdy przemykał pomiędzy grobami.
– Na cmentarz?
– A co w tym dziwnego?
– W zasadzie wszystko. Widziałaś ją ledwie raz,
a chcesz odwiedzić jej grób.
– Chcę tam być z tobą. Jak tu, przy Basi.
– Tu miało to sens i jestem ci za to bardzo wdzięczny.
Tam, nie gniewaj się, wolę być sam.
– Myślisz, że ta Izabela pogniewa się zza grobu, że
przyszedłeś ją odwiedzić z inną kobietą? – usiłowała nieudolnie zażartować
Malwina, ale nawet gdy mówiła te słowa, wiedziała, że nie rozśmieszą one Jacka.
Nie o to jej zresztą chodziło.
– Dla mnie była Małgosią. Przestała używać imienia Izabela,
zaraz gdy tylko wyprowadziła się od męża. I tak, masz rację, że Małgosia
mogłaby być o ciebie zazdrosna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz