Kiedy
nie możesz się z kimś zaprzyjaźnić, a czasem przydałaby ci się jego
pomoc, najlepiej jest poszukać wspólnego wroga. Wprawdzie Mateusz Brągiel, szef
fundacji Miasto na Dwóch Kółkach, formalnie uchodził za przyjaciela Remigiusza
Rossy-Rostafińskiego, prezesa stowarzyszenia Jest Rowerowo!, lecz tak naprawdę obydwaj ledwo się tolerowali,
a uśmiechali do siebie tylko podczas
wspólnych występów na konferencjach prasowych lub gdy pedałowali obok siebie na
Masie Krytycznej. Na szczęście mieli wspólnego wroga, z którym
wprawdzie oficjalnie też byli zaprzyjaźnieni, ale de facto nie znosili go dużo
bardziej niż samych siebie. I ten właśnie fakt postanowił wykorzystać
Mateusz Brągiel, umawiając się na dzisiejsze spotkanie.
– Czego chcesz? – zapytał raczej mało uprzejmie
Rossa-Rostafiński, gdy odstawili swoje jednoślady. Jako potomek arystokratów
wciąż miał problem z tym, żeby rozmawiać grzecznie i uprzejmie
z ludźmi wywodzącymi się, jego zdaniem, z plebsu, którzy na dodatek
zwykli nie okazywać szacunku jego wrodzonej pozycji społecznej.
– Są pieniądze do wzięcia.
– I łaskawie mnie o tym informujesz? – Ironię słów
Rossy-Rostafińskiego podkreślało jego arystokratyczne „er” w ostatnim
słowie. – Uważaj, bo ci uwierzę.
– To kasa na dwie fundacje. Ale za mało na trzy.
– Hirek chce ją łyknąć? – domyślił się Rossa-Rostafiński.
– I to sam – stwierdził ponuro Brągiel.
– To pompka złamana. – Szef fundacji Jest Rowerowo! jako
potomek arystokratycznych, choć zubożałych już w dziewiętnastym wieku
rodów, był zdolny jedynie do używania bardzo wysublimowanych przekleństw. –
A co to za pieniądze?
– Unijny program na utrwalenie dziedzictwa kulturowego
cyklizmu.
– To nie dla mnie – skrzywił się Rossa-Rostafiński. – Nie
cierpię grzebania się w historii. Mam dość tego, że na rodzinnych zjazdach
muszę wysłuchiwać jak to prastryj Konstanty roztrwonił rodzinny majątek.
– Ale na ten program jest milion euro
– uśmiechnął się Brągiel.
– Na dwóch? – upewnił się Rossa-Rostafiński.
– Albo na jednego, jak się Hirek koło tego zakręci.
– Tylko jak to dziedzictwo rowerowe utrwalać? – zafrasował
się szef Jest Rowerowo!.
Brągiel spojrzał na Rossę-Rostafińskiego jak na nieznośnego
amatora. Zawsze się dziwił, jak ten niepraktyczny dziwak potrafił się utrzymać
na rynku dotacji i grantów. Nie miał przecież tej bezczelności co Hirek
czy choćby kontaktów szefa Miasta na Dwóch Kółkach. A tych ostatnich
Brąglowi nie brakowało wśród osób znanych i lubianych, co ułatwiało mu pozyskiwanie
przychylności mediów dla swoich działań. Miał przy tym opinię najbardziej
medialnej osoby wśród wszystkich szefów fundacji rowerowych i być może
nawet fundacji w ogóle. Szkolenia z wystąpień publicznych ćwiczył ze
swoim serdecznym przyjacielem Bolkiem Szołtysikiem. Przyjaźń tę podkreślał
szczególnie chętnie, gdy akurat znany szołmen był na topie, i ukrywał, gdy
stawał się passe. Ale nawet wtedy, gdy Bolko słabo kojarzył wszystko
z powodu nadużywania środków rozszerzających świadomość, Mateusz lubił się
z nim spotykać prywatnie.
– Stary, muszę ci tłumaczyć takie rzeczy? – westchnął
Brągiel, a po minie Rossy-Rostafińskiego poznał, że jakieś tłumaczenie by
się przydało. – Coś się na pewno wymyśli. Zamówisz stojaki rowerowe
w stylu rokoko albo wydasz książkę o kulturotwórczej roli rowerów…
– Ale wiesz, to są dwa miliony na głowę – zauważył niemal
zmartwiony arystokrata. – I pewnie ograniczony czas na wydawanie.
Z dotacjami jest jak z bajką o złotej kaczce. Jak nie wydasz,
musisz zwracać, i to często wszystko!
– Bądź spokojny. Jeśli sam czegoś nie wymyślisz, to ja ci
pomogę. – Zdegustowany Brągiel pokręcił głową. – Zresztą mam już pomysł na
pierwszy wspólny program, na który poleci banieczka złociszy.
– Jaki?
– Na razie nie mogę ci powiedzieć. Jak dobijemy targu,
wyjaśnię ci, w czym rzecz.
– Nie będę zakupywał kota w worrrku. –
Rossa-Rostafiński umyślnie przeciągnął „er” w ostatnim słowie, aby
podkreślić swoje oburzenie.
– No dobra, uchylę rąbka tajemnicy wcześniej. Musisz mi
tylko obiecać, że nie polecisz z tym do Hirka. Stoi?
– Stoi. Dobrze wiesz, że nienawidzę chama. –
Rossa-Rostafiński od lat nie potrafił wybaczyć Hirkowi mało eleganckiego żartu,
że potomek arystokratów zakochał się w dwóch kółkach, gdyż towarzyszą im
dwa pedały. – Ale wiem, jak trudno go wyeliminować. Zawsze potrafi wymyślić
niestworzone rzeczy, żeby tylko dostać kolejną dotację – dodał nie bez nuty
zazdrości.
– No i w tym jest moja głowa, żeby nie miał głowy
kombinować – uśmiechnął się Brągiel. – I dlatego ja biorę z puli
siedemdziesiąt pięć procent.
– No wiesz co? – Oburzony Rossa-Rostafiński chwycił się za
serce. – Od razu chcesz mnie oszukać.
– Remigiuszu drogi, po pierwsze sam mówisz, że brak ci
pomysłów, jak wydać te pieniądze.
– Poradzę sobie. Zresztą sam obiecałeś pomóc.
– Ale ja też muszę mieć coś z tej pomocy. – Brągiel
był szczerze oburzony. – A ponadto to ja spowoduję, że Hirek nie będzie
w stanie się starać o tę dotację.
– Dwie trzecie. To moje ostatnie słowo.
– Niech ci będzie – zgodził się łaskawie szef Miasta na
Dwóch Kółkach.
– A jak załatwisz Hirka?
– To moja sprawa – uciął Brągiel. – W każdym razie jak
dobrze pójdzie, to będziemy go mieć już na zawsze z głowy.
– I naprawdę nic mi nie powiesz?
– Powiedzmy, że nasz Filipek ma koszmarne sny
o wypadku samochodowym, które wkrótce zamienią się w rzeczywistość –
uśmiechnął się złowieszczo Brągiel, a Rossa-Rostafiński poczuł, jak
przeszywa go dreszcz.
„Cholera, żeby on mnie czasem nie wrobił w jakieś
morderstwo – przestraszył się arystokrata. – Muszę się dowiedzieć, co on
naprawdę kombinuje”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz