piątek, 18 października 2019

PAN PRZYPADEK I CYKLIŚCI - MISTRZ KIEROWNICZY JUŻ NIE UCIEKA 5


Kiedy nie możesz się z kimś zaprzyjaźnić, a czasem przydałaby ci się jego pomoc, najlepiej jest poszukać wspólnego wroga. Wprawdzie Mateusz Brągiel, szef fundacji Miasto na Dwóch Kółkach, formalnie uchodził za przyjaciela Remigiusza Rossy-Rostafińskiego, prezesa stowarzyszenia Jest Rowerowo!, lecz tak naprawdę obydwaj ledwo się tolerowali, a uśmiechali do siebie tylko podczas wspólnych występów na konferencjach prasowych lub gdy pedałowali obok siebie na Masie Krytycznej. Na szczęście mieli wspólnego wroga, z którym wprawdzie oficjalnie też byli zaprzyjaźnieni, ale de facto nie znosili go dużo bardziej niż samych siebie. I ten właśnie fakt postanowił wykorzystać Mateusz Brągiel, umawiając się na dzisiejsze spotkanie.
– Czego chcesz? – zapytał raczej mało uprzejmie Rossa-Rostafiński, gdy odstawili swoje jednoślady. Jako potomek arystokratów wciąż miał problem z tym, żeby rozmawiać grzecznie i uprzejmie z ludźmi wywodzącymi się, jego zdaniem, z plebsu, którzy na dodatek zwykli nie okazywać szacunku jego wrodzonej pozycji społecznej.
– Są pieniądze do wzięcia.
– I łaskawie mnie o tym informujesz? – Ironię słów Rossy-Rostafińskiego podkreślało jego arystokratyczne „er” w ostatnim słowie. – Uważaj, bo ci uwierzę.
– To kasa na dwie fundacje. Ale za mało na trzy.
– Hirek chce ją łyknąć? – domyślił się Rossa-Rostafiński.
– I to sam – stwierdził ponuro Brągiel.
– To pompka złamana. – Szef fundacji Jest Rowerowo! jako potomek arystokratycznych, choć zubożałych już w dziewiętnastym wieku rodów, był zdolny jedynie do używania bardzo wysublimowanych przekleństw. – A co to za pieniądze?
– Unijny program na utrwalenie dziedzictwa kulturowego cyklizmu.
– To nie dla mnie – skrzywił się Rossa-Rostafiński. – Nie cierpię grzebania się w historii. Mam dość tego, że na rodzinnych zjazdach muszę wysłuchiwać jak to prastryj Konstanty roztrwonił rodzinny majątek.
– Ale na ten program jest milion euro – uśmiechnął się Brągiel.
– Na dwóch? – upewnił się Rossa-Rostafiński.
– Albo na jednego, jak się Hirek koło tego zakręci.
– Tylko jak to dziedzictwo rowerowe utrwalać? – zafrasował się szef Jest Rowerowo!.
Brągiel spojrzał na Rossę-Rostafińskiego jak na nieznośnego amatora. Zawsze się dziwił, jak ten niepraktyczny dziwak potrafił się utrzymać na rynku dotacji i grantów. Nie miał przecież tej bezczelności co Hirek czy choćby kontaktów szefa Miasta na Dwóch Kółkach. A tych ostatnich Brąglowi nie brakowało wśród osób znanych i lubianych, co ułatwiało mu pozyskiwanie przychylności mediów dla swoich działań. Miał przy tym opinię najbardziej medialnej osoby wśród wszystkich szefów fundacji rowerowych i być może nawet fundacji w ogóle. Szkolenia z wystąpień publicznych ćwiczył ze swoim serdecznym przyjacielem Bolkiem Szołtysikiem. Przyjaźń tę podkreślał szczególnie chętnie, gdy akurat znany szołmen był na topie, i ukrywał, gdy stawał się passe. Ale nawet wtedy, gdy Bolko słabo kojarzył wszystko z powodu nadużywania środków rozszerzających świadomość, Mateusz lubił się z nim spotykać prywatnie.
– Stary, muszę ci tłumaczyć takie rzeczy? – westchnął Brągiel, a po minie Rossy-Rostafińskiego poznał, że jakieś tłumaczenie by się przydało. – Coś się na pewno wymyśli. Zamówisz stojaki rowerowe w stylu rokoko albo wydasz książkę o kulturotwórczej roli rowerów…
– Ale wiesz, to są dwa miliony na głowę – zauważył niemal zmartwiony arystokrata. – I pewnie ograniczony czas na wydawanie. Z dotacjami jest jak z bajką o złotej kaczce. Jak nie wydasz, musisz zwracać, i to często wszystko!
– Bądź spokojny. Jeśli sam czegoś nie wymyślisz, to ja ci pomogę. – Zdegustowany Brągiel pokręcił głową. – Zresztą mam już pomysł na pierwszy wspólny program, na który poleci banieczka złociszy.
– Jaki?
– Na razie nie mogę ci powiedzieć. Jak dobijemy targu, wyjaśnię ci, w czym rzecz.
– Nie będę zakupywał kota w worrrku. – Rossa-Rostafiński umyślnie przeciągnął „er” w ostatnim słowie, aby podkreślić swoje oburzenie.
– No dobra, uchylę rąbka tajemnicy wcześniej. Musisz mi tylko obiecać, że nie polecisz z tym do Hirka. Stoi?
– Stoi. Dobrze wiesz, że nienawidzę chama. – Rossa-Rostafiński od lat nie potrafił wybaczyć Hirkowi mało eleganckiego żartu, że potomek arystokratów zakochał się w dwóch kółkach, gdyż towarzyszą im dwa pedały. – Ale wiem, jak trudno go wyeliminować. Zawsze potrafi wymyślić niestworzone rzeczy, żeby tylko dostać kolejną dotację – dodał nie bez nuty zazdrości.
– No i w tym jest moja głowa, żeby nie miał głowy kombinować – uśmiechnął się Brągiel. – I dlatego ja biorę z puli siedemdziesiąt pięć procent.
– No wiesz co? – Oburzony Rossa-Rostafiński chwycił się za serce. – Od razu chcesz mnie oszukać.
– Remigiuszu drogi, po pierwsze sam mówisz, że brak ci pomysłów, jak wydać te pieniądze.
– Poradzę sobie. Zresztą sam obiecałeś pomóc.
– Ale ja też muszę mieć coś z tej pomocy. – Brągiel był szczerze oburzony. – A ponadto to ja spowoduję, że Hirek nie będzie w stanie się starać o tę dotację.
– Dwie trzecie. To moje ostatnie słowo.
– Niech ci będzie – zgodził się łaskawie szef Miasta na Dwóch Kółkach.
– A jak załatwisz Hirka?
– To moja sprawa – uciął Brągiel. – W każdym razie jak dobrze pójdzie, to będziemy go mieć już na zawsze z głowy.
– I naprawdę nic mi nie powiesz?
– Powiedzmy, że nasz Filipek ma koszmarne sny o wypadku samochodowym, które wkrótce zamienią się w rzeczywistość – uśmiechnął się złowieszczo Brągiel, a Rossa-Rostafiński poczuł, jak przeszywa go dreszcz.
„Cholera, żeby on mnie czasem nie wrobił w jakieś morderstwo – przestraszył się arystokrata. – Muszę się dowiedzieć, co on naprawdę kombinuje”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz