Pani Irmina Bamber nie była osobą z natury mściwą. Uważała
nawet, że mszczenie się bardziej upokarza autora zemsty niż jej ofiarę. Ponadto
taki czyn był wyrazem złych emocji, których należało unikać. I tak
ogólnie, jak każdy cywilizowany człowiek, brzydziła się zemstą.
Tyle teorii, teraz zaś przyszedł czas
na praktykę. Pani Bamber, patrząc na lekko przerażoną minę swego sąsiada,
słynnego detektywa Przypadka, nie potrafiła ukryć satysfakcji. W końcu
przecież jakaś kara za to, co jej zrobił, mu się należała. I nieważne były
szlachetne pobudki, jakimi się kierował.
– Naprawdę chce mi to pani zrobić? – zapytał zrezygnowany
Jacek.
– No wiesz, ktoś się musi zająć moim mieszkaniem.
W końcu ten rejs dookoła świata, na który wybieram się z Antonim,
trwa dziesięć miesięcy. Nie mogę prosić Wojtka – tak miał na imię wnuczek pani
Irminy – żeby cały ten czas tu przychodził czy nawet tu zamieszkał. Ma własne
życie. Dlatego Zygfryda i Teodora wydają się do tego idealne.
– Oczywiście to, że ja bym się mógł zająć pani mieszkaniem,
pani nie przekonuje?
– Ty też masz własne życie. Zwłaszcza od chwili, od kiedy
wprowadziła się do ciebie ta sympatyczna Malwina. Nawet Małgosia, świeć panie
nad jej duszą, nie mieszkała z tobą aż tak długo. No i zdaje się, że
ta nowa nie traktuje cię przejściowo, ale tak bardziej na stałe, prawda?
– To skomplikowane – odpowiedział wymijająco Jacek.
– Jak zwykle u ciebie, jeśli chodzi o kobiety –
zauważyła zgryźliwie pani Irmina. – Czy ty choć raz mógłbyś się z kimś
związać tak po prostu i bez komplikacji?!
– Pewnie mógłbym. Tylko po co? – odpowiedział
niefrasobliwie Jacek, a jego słowa zirytowały dodatkowo panią Irminę,
dlatego detektyw od razu sprostował: – Bardzo chciałbym się z kimś tak po
prostu związać. – A po chwili dodał dużo ciszej: – Ale teraz to nie jest
już możliwe.
Pani Irmina chciała zapytać, dlaczego zaczął szeptać,
a może też skomentować słowa Jacka w jakiś inny sposób, ale on
położył palec na ustach. Następnie wyjął z kieszeni notes, w którym
zapisał coś bardzo ważnego. Pani Bamber spojrzała na kartki ze zdziwieniem, bo
doskonale wiedziała, że detektyw pisze jak kura pazurem i nieraz trudno
jest go rozczytać. Tym razem jednak starannie postawił litery, tak żeby
czytający nie mógł mieć wątpliwości co do treści i nie musiał zadawać mu zbędnych
pytań. Jego sąsiadka rozumiała to doskonale i choć chciałaby wciąż mówić:
„przecież to niemożliwe”, „ale jak to?”, „czy ty na pewno ze mnie nie
żartujesz?”, to jednak czytała w milczeniu, nie zwracając uwagi na to, co
mówi do niej Jacek.
– A wie pani, że pod trzynastkę wprowadzają się nowe osoby?
Panowie Roman i Gabrysia widocznie nie mają zamiaru tu wrócić.
W sumie Gabrysi nie ma się co dziwić, jakiś czas spędzi jeszcze
w szpitalu. I raczej nie ma ochoty mieszkać w miejscu, które
zakończyło ich szczęśliwy związek z Romanem. To znaczy zakładam, że wciąż
będą razem i w końcu uznają, że przecież to nie Roman jest winien, iż
w końcu wybuchł i go pobił, tylko ja, który swoim zakazem nocnych
kłótni niepotrzebnie tłumiłem ich emocje – stwierdził rozbawiony. – Ci nowi to
zdaje się jakieś małżeństwo zapalonych rowerzystów.
– Ciekawe, czy wiedzą, że to mieszkanie jest przeklęte –
powiedziała pani Irmina, choć ta kwestia niespecjalnie ją interesowała. Przed
chwilą jednak skończyła czytać Jackowe notatki i uznała, że jeśli jego
obawa przed podsłuchem zamontowanym w jej mieszkaniu nie jest
bezpodstawna, powinna się jakoś odezwać.
– Jeśli nawet nie, pewnie wkrótce przekonają się o tym
sami. Będę leciał, Malwina czeka z obiadem.
– No właśnie, czy ona ci za tłusto nie gotuje? –
zaniepokoiła się niebezpodstawnie pani Irmina. Od czasu gdy z Jackiem
zamieszkała była dziennikarka, detektywowi przybyło dobre dwa kilogramy,
a może nawet trzy!
– To nie jest tak, jak pani myśli. – Jacek podniósł się
i ruszył do wyjścia. – Wszystko przez to, że przestałem biegać.
O ile treść Jackowej notatki, czy też raczej prośby,
a może nawet wręcz misji jej powierzonej, skutecznie zadziwiła panią
Irminę, to powyższe oświadczenie detektywa wprawiło ją w osłupienie. To
prawda, od czasu jak się na niego pogniewała i z nim nie rozmawiała, nie
widziała, aby wybiegał na swój codzienny trening, lecz uznała, że to tylko
kwestia ich ograniczonych kontaktów. Bo tego, że przestał biegać, nie była
sobie w stanie wyobrazić. Robił to regularnie od niemal dziesięciu lat,
gdy wprowadził się do mieszkania numer dwanaście przy ulicy Koneckiej 40. Przez
te wszystkie lata przygotowywał się przecież do maratonu, a teraz ot tak,
po prostu, przestał biegać?! To przecież niemożliwe!
Pani Bamber chciała znów zadać swemu sąsiadowi mnóstwo
pytań, ale ten wychodził już na korytarz. Samo to może nie byłoby przeszkodą,
gdyby nie fakt, że na ich piętrze pojawiło się dwóch osobników dźwigających na
ramionach wspaniałe jednoślady. Na widok sąsiadów jeden z nich uśmiechnął
się promiennie.
– Państwo pozwolą, że się przedstawię. Krzysiek
Makuszewski, wprowadziłem się przedwczoraj z żoną. A to mój kolega,
Filip Hirek. Ten Hirek – dodał z dumą. Pani Irmina powiedziała zdawkowe
„aha”, bo nie znała żadnego „tego Hirka”, ale po takim oświadczeniu nowego
sąsiada nie wypadało się przyznać do tej niewiedzy. – Jeden z twórców
słynnej Masy Krytycznej – dodał Makuszewski, będąc pewnym, że teraz jego
sąsiedzi padną z wrażenia. Nie brał bowiem pod uwagę, że nie znają oni
wydarzenia służącego utrudnieniu życia wszystkim warszawskim kierowcom
w piątkowe popołudnia.
Nie wiadomo dokładnie, dlaczego pani Irmina i Jacek
nie padli na kolana, w każdym razie zamiast tego po prostu się
przedstawili.
– Irmina Bamber, mieszkam tu pod czternastką. A to
sąsiad spod dwunastki, Jacek Przypadek. Ten Przypadek – dodała, nie wątpiąc, że
akurat o „tym Przypadku” wszyscy słyszeć musieli. Nie myliła się, fakt ten
szczególnie poruszył Hirka, który nieco dramatycznie zawołał:
– To przeznaczenie! Pan mnie musi uratować!
– Filip, daj spokój. – Lekko zakłopotany Makuszewki próbował
mitygować kolegę.
– No przecież inaczej on mnie prędzej czy później zabije!
– Kto? – zapytał Przypadek.
– Tego właśnie nie wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz