Biuro stowarzyszenia Jest Rowerowo! mieściło się
w niewielkim pokoiku oddzielonym symbolicznie od reszty mieszkania Remigiusza
Rossy-Rostafińskiego, które odziedziczył po przodkach. Było najmniejszym
pomieszczeniem w tym sześciopokojowym lokum i pewnie ktoś nieżyczliwy
mógłby się zdziwić, że stowarzyszenie płaci za nie czynsz nie mniejszy niż za
wynajem całego mieszkania. Na szczęście ludzie nieżyczliwi nie mieli dostępu do
sprawozdań Jest Rowerowo!, dlatego potomek arystokratów unikał kłopotliwych
pytań w tym temacie. Zawsze mógłby zresztą powiedzieć, że tak naprawdę
pracownicy stowarzyszenia mogą korzystać ze wszystkich pokojów. A że na
razie nieustannie od kilku lat byli zatrudnieni jedynie on i Adela
Makuszewska, którym wystarczył ten jeden bardzo drogi pokój, to już zupełnie
inna sprawa.
Rossa-Rostafiński, jak przystało na prawdziwego
arystokratę, rzadko wstawał przed południem. Gdy to już zrobił, jadł śniadanie,
pił poranną kawę, a dopiero potem zaglądał do biura. Zwykle była już
godzina czternasta, dlatego na omówienie spraw stowarzyszenia miał czas do
piętnastej, o której to Adela Makuszewska najpóźniej wychodziła z pracy.
Dziś jednak zajrzał tam wyjątkowo wcześnie, ledwie kilka minut po trzynastej.
Dlatego jego podwładna czuła, że musi mieć do niej wyjątkowo ważną sprawę.
Znała bowiem na tyle Rossę-Rostafińskiego, że wiedziała, iż aby przejść do
meritum, potrzebuje co najmniej trzydziestu minut rozmowy o niczym.
Tak było i tym razem i o trzynastej czterdzieści
pięć wyjaśniło się, dlaczego potomek arystokratów postanowił tak wcześnie
rozpocząć dzień pracy.
– Powiedz mi, Adela, tylko tak szczerze, co ten Brągiel
kombinuje z Hirkiem?
– Brągiel kombinuje coś z Hirkiem? – zdziwiła się
niemal szczerze Makuszewska. – Przecież oni się nie cierpią.
– Adelko, nie ściemniaj. Chodzi mi o to, co wymyślił
Mateusz, żeby pozbyć się Filipa.
– Skąd mam to wiedzieć? Gdyby to Filip coś kombinował, to
coś bym mogła wiedzieć przez Krzyśka, ale tak…
– Adelko, nie rozczulaj mnie – uśmiechnął się wyniośle
Rossa-Rostafiński. – Twój mąż prędzej dałby się pokroić, niż zdradzić jakąś
tajemnicę swojego ukochanego szefuńcia. Za to twój gach na pewno nie ma przed
tobą tajemnic.
– Gach? – zdziwiła się Adela. Przyzwyczajona do tego, że
Rossa-Rostafiński używa czasem nieco archaicznej nomenklatury, wiedziała
doskonale, co znaczy to słowo, lecz mimo to powiedziała: – Nie rozumiem,
o czym mówisz.
– Rozumiem, rozumiem. Ja cię broń Boże nie potępiam, ktoś,
kto jest zakochany w takim indywiduum jak Hirek, nie może być prawdziwym
mężczyzną, a zapewne jest również impotentem. W mojej rodzinie
dawniej kochankowie i kochanki to była właściwie instytucja, która pozwalała
regulować niedostatki życia małżeńskiego. Ale zrozum też mnie. W grze są
poważne pieniądze i ja muszę wiedzieć, co kombinuje Brągielek. Dlatego
jeśli nie chcesz, żeby pan Makuszewski wiedział za dużo, musisz mi to
powiedzieć. Wprawdzie twój mąż nie ma jaj, ale mocno by się jednak wkurzył,
gdyby się dowiedział, z kim mu przyprawiasz rogi. – Uśmiechnął się
z lordowską miną przyklejoną do twarzy. Używanie słów powszechnie
uznawanych za wulgarne było sprzeczne z jego wychowaniem, natomiast mały
szantażyk jak najbardziej mieścił się w jego ramach.
– Nie mam zielonego pojęcia, co chce zrobić Mateusz –
powiedziała z namysłem Adela. – Przestałam się z nim widywać pół roku
temu.
Oświadczenie Makuszewskiej wywołało na twarzy
Rossy-Rostafińskiego jedynie pogardliwy półuśmieszek.
– Adela, czy jest ci u mnie źle? Sześć tysięcy na
rękę, różne premie, opłacam ci serwis rowerowy i fitness club,
przychodzisz na dziewiątą, wychodzisz o piętnastej. Tak ci zaufałem, dałem
szansę, choć wcześniej byłaś głównie zwykłą wróżką w jakimś serwisie
ezoterycznym. Ładnie to tak? – Arystokrata pokręcił z niezadowoleniem
głową. – I nawet tolerowałem to, że Brągiel czasem dowiaduje się
o pewnych grantach szybciej, niż powinien, bo doceniałem, że nie mówisz
o nich mężowi. Ale moja tolerancja ma swoje granice.
– Remek, uwierz mi, ja naprawdę nie wiem, co kombinuje
Mateusz w sprawie Filipa…
– Ale wiesz, że coś kombinuje? – złapał ją za słowo
Rossa-Rostafiński.
– Tego nie powiedziałam. Po prostu naprawdę nie umiem ci
pomóc.
– Dobra, Adelko, zróbmy tak. Przez
weekend się zastanowisz, czy jednak czegoś nie wiesz, i jak coś ci się uda
przypomnieć, to pogadamy o podwyżce i jakimś dodatkowym bonusie.
– A jeśli nic sobie nie przypomnę?
– Wierzę w twój rozsądek. – Rossa-Rostafiński wyjął
z kieszonki swój zegarek z dewizką na srebrnym łańcuszku. – No nie,
jestem tu już prawie godzinę. Trzeba by odbyć jakąś rowerową przejażdżkę dla
dobra krzewienia naszych celów. W końcu mamy to zapisane w statucie!
Kiedy szef Jest Rowerowo! wyszedł z biura, a po
chwili również z mieszkania, Adela Makuszewska wiedziała, że dzisiaj
i tak już nie da rady się skupić na pracy. Zresztą nie miała wiele do
zrobienia, od trzech dni rozliczała jedną z kampanii stowarzyszenia.
Dlatego gdy drzwi za arystokratą się zamknęły, odłożyła papiery, sięgnęła po
telefon i wybrała numer.
– Cześć… Wiem, że miałam do ciebie chwilowo nie dzwonić,
ale chyba mamy problem. On już wie… No jak to kto? Pan hrabia. Zagroził, że
powie o nas Krzyśkowi! Nie, nie uspokoję się! Ciągle mi tylko coś obiecujesz
i obiecujesz… Trzeba coś z tym jak najszybciej zrobić… Jak to nie
masz czasu? Jaka konferencja?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz