Od kilku miesięcy
redaktor Anna Sobania wzbudzała w swoich podwładnych więcej niż mieszane
uczucia. Były dni, że uważali ją za najwspanialszą szefową świata i odważnie
przychodzili prosić o podwyżki, chociaż dobrze wiedzieli, że w ich coraz mocniej
redukującej się branży nie jest to krok rozsądny. Lecz bywały też takie dni, ja
ten, kiedy wpadła do redakcji, warcząc na każdego po drodze i wydając głośno
komendę: „Gówno mnie obchodzi kto, za pięć minut mam mieć kawę na biurku”.
Właśnie
wtedy w „Nowym Życiu” pojawił się niespodziewany gość. Zobaczył, że wszyscy
właściwie pracownicy są zgromadzeni pod jednym gabinetem i na siłę wpychają
sobie filiżankę z kawą, jakby była gorącym kartoflem. A gdy podszedł do nich i
zaproponował, że on chętnie poda redaktor Sobani kawę, popatrzyli na niego jak
na zbawcę skrzyżowanego z wariatem.
–
No, kto się wreszcie odważył?! – wycedziła Ania, siedząc w wielkim fotelu tyłem
do drzwi. – Niech zgadnę, filiżankę trzyma Dana, a spodeczek Blana.
–
Proszę zgadywać dalej – usłyszała i od razu wiedziała, kto wszedł do jej
gabinetu.
–
Jacek?! Jak śmiesz tu do mnie przychodzić?!
–
Daj spokój, Aniu. Jesteś znowu z Błażejem już prawie trzy miesiące i wciąż mnie
unikasz.
–
Nie unikam. Po prostu nie mam najmniejszej ochoty na spotkania z tobą. I będę
ich zawsze unikać, mimo tego, że chwilowo jestem z Błażejem.
–
Jasne, jasne – przytaknął z nutką lekceważenia Jacek. – Ale nie o Błażeju
przyszedłem rozmawiać.
–
A o kim?
–
O redaktorze Zbigniewie Brodzie – rzucił od niechcenia Przypadek i z pewnym
rozbawieniem zaobserwował, jak Sobania cała sztywnieje.
–
To chyba dość nieaktualny temat – stwierdziła ostrożnie Ania.
–
Zależy dla kogo. Są tacy, którzy chcą rozwiązać zagadkę jego śmierci.
–
Myślisz o Kostrzewie? – prychnęła pogardliwie pani redaktor. – Przecież to
kompletny wariat z manią prześladowczą. Wiesz, co on sobie wymyślił? Że ktoś
chciał sprywatyzować polskie rzeki. I chociaż nikt nie widział nawet śladu
projektu ustawy, to on go tropił i się odgrażał, że dopadnie.
–
Aha. – Jacek pokiwał głową. – A co go tak naprawdę łączyło z Brodą?
–
Zaczynali kiedyś razem w jakimś prowincjonalnym radiu. Tyle że Zbyszek to był
facet z talentem i wyczuciem tematów. Dlatego został naczelnym redakcji
informacyjnej TV Ekstra. A Kostrzewa miał tylko manię prześladowczą. Zbyszek go
lubił, bo kiedyś w swojej audycji razem dobrali się paru gościom do dupy.
Dlatego starał się czasem Kostrzewie pomóc.
–
Dobrze znałaś tego Zbyszka?
–
Fajny był gość. I wódki z nim można się było napić, i kreskę czasem wciągnąć.
Normalny facet.
-
A powiedz, ale tak szczerze, w środowisku się nie mówiło, że ta jego śmierć
jest podejrzana?
–
Ale jakby co, to nie wiesz tego ode mnie – zastrzegła od razu redaktor Sobania.
– Zbyszek ostatnio jakby za dużo kresek wciągał. Rozumiesz, stres, praca na
wizji najczęściej oglądanego programu informacyjnego. W firmie trzymał fason,
ale gdy miał kilka dni wolnego, to sąsiedzi czasem słyszeli, jak się kłóci sam
ze sobą. No i większość ludzi myśli, że trochę mu odbiło. I albo wyskoczył
przez ten balkon sam, bo za dużo wciągnął, albo wypadł niechcący, bo za dużo
wciągnął.
–
Czyli nikt w branży, poza tym Kostrzewą, nie wierzy, że ktoś panu Zbyszkowi
pomógł?
–
Było trochę plotek – przyznała niechętnie Sobania. - Ale nikt nie chce drążyć
sprawy bez potrzeby. Po co to komu, że się z kolegi zrobi ćpuna, dziwkarza i
hazardzistę? Nikomu to niepotrzebne.
–
Czyli nikt nie wierzył, że Broda mógł chcieć pomóc Kostrzewie w rozgryzieniu
tej afery z prywatyzacją polskich rzek?
–
Rzekomej afery – podkreśliła Ania. – A nawet jeśli coś było, to przecież nic
się na razie nie stało. A Zbyszek to był rozsądny dziennikarz, który wiedział,
że pewnych tematów lepiej nie ruszać.
–
Za to ten Kostrzewa był z tych mniej rozsądnych. – Jacek pokiwał głową. – Wiesz
może, gdzie go znajdę?
–
W szpitalu. Już dwa tygodnie nie odzyskał przytomności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz