poniedziałek, 10 października 2016

PAN PRZYPADEK I MEDIAKTORZY - WODAGATE ODCINEK 5

Gerhard Sowa dokładnie wytarł całe ciało ręcznikiem i sięgnął po ulubiony antyperspirant stojący na szklanej półeczce pod lustrem. Potem jeszcze z przyjemnością sprawdził swoją sylwetkę w lustrze. Trzeba uczciwie przyznać, że gdyby nawet był trzydziestolatkiem, trudno byłoby jej coś zarzucić, bo krzywizna brzuszka w niej nie istniała. A biorąc pod uwagę, że właściciel TV Ekstra przekroczył już lat sześćdziesiąt, można ją było uznać za idealną. Za taką zresztą uznawał ją sam Gerhard Sowa.
Do oczekującego go w gabinecie lobbysty wyszedł już ubrany w nienaganny garnitur zapięty na ostatni guzik, bo nigdy nie pozwoliłby sobie na to, żeby ktoś, poza jego żoną, mógł widzieć, jak dopina spinki od mankietów.
– Co nowego, panie Kujawski? – zapytał Sowa po wymianie uścisku dłoni z gościem.
– Jak zwykle sprowadzają mnie sprawy istotne dla naszego kraju.
– A konkretnie?
– W Sejmie trwają właśnie prace nad ustawą dostosowującą nasze prawo do wymogów Unii Europejskiej. Chodzi o odległość źródeł promieniowania elektromagnetycznego od skupisk ludzkich.
– Rozumiem zatem, że wynajęli pana producenci owych źródeł promieniowania. A co na tej ustawie mogliby zyskać zwykli obywatele, tacy jak ja?
– Mogłoby to im na przykład bardzo ułatwić stawianie masztów przekaźnikowych…
– No tak, to bardzo ważna sprawa dla obywateli. Postaramy się pozytywne do niej podejść i pokazać jej dobrodziejstwa. Umówię pana z szefem naszych… – Drzwi się uchyliły i ukazał się w nich sekretarz prezesa Sowy. – Szczepanie, prosiłem…
– Oczywiście, panie prezesie. Ale przyszedł redaktor Skrupski. I mówi, że to bardzo pilne.
– Proś go, Szczepanie. – Sowa kiwnął dłonią, a Kujawski od razu zapytał:
– Mam wyjść?
– Nie ma takiej potrzeby. Przecież zna pan się dobrze z panem redaktorem, nieraz lobbował pan u niego w sprawach ważnych dla kraju. – Pan Gerhard uśmiechnął się z zadowoleniem. Wiedział doskonale, że Skrupski miał hopla na punkcie dyskrecji rozmów. Sam redaktor twierdził, że to nawyk z czasów konspiracji. Właściciel stacji uważał, że to wyraz jego megalomanii i niechęci do dopuszczania kogokolwiek do komitywy, poza ludźmi wielkimi i niezbędnymi do realizacji dalekosiężnych planów słynnego dziennikarza. I dlatego nie odmówił sobie tej złośliwości wobec niespodziewanego gościa.
– Dzień dobry, panie redaktorze.
– Witam prezesa – uśmiechnął się redaktor i od razu przeszedł do meritum.  – Zdaje  się, że pan Przypadek może nam sprawić sporo kłopotów.
– Ma pan na myśli to, że zainteresował się sprawą wypadku Zbyszka Brody?
– Widzę, że pan prezes jest dobrze poinformowany. Tak, wiem, ma pan świetnych dziennikarzy…
– Mam żonę, która ma wspólnych znajomych z panią Irminą Bamber. Zresztą, kto nie ma z nią wspólnych znajomych? W każdym razie dotarła do mnie informacja, że ktoś go wynajął w tej sprawie. Nie wiem tylko jeszcze kto.
– Mógł to zrobić wyłącznie Kostrzewa. Tylko jemu mogło zależeć na rozgrzebaniu tej sprawy.
– No to nie mamy się czego obawiać. Pan Kostrzewa na szczęście nie może mu już zapłacić za jego usługi. – stwierdził chłodno Sowa i dodał – Uważam, że niepotrzebnie poświęcamy mu tyle uwagi. Idealnie byłoby przemilczeć poczynania tego człowieka, wtedy z pewnością nie sprawiałby nam tyle kłopotu.
– Parę lat temu byłoby to banalnie proste. Ale teraz jest Internet, a on ma tam coraz więcej fanów. Nie możemy przemilczeć jego istnienia. Musimy go zniszczyć.
– Tylko mu niepotrzebnie robimy reklamę. A w sprawie Zbyszka Brody nic nie znajdzie. Nikt z tych, którzy znali go dobrze, nie powie mu o nim ani słowa.
– No, chyba że wyciągnie to z Kostrzewy. – Głos Kujawskiego wdarł się tak niespodziewanie w rozmowę Skrupskiego i Sowy, którzy tak bardzo przestali dostrzegać ten dziwny element tła w postaci lobbysty, że zlał się on dla nich niemal ze ścianą. – To nie wiedzą panowie, że on jest jasnowidzem? Może się wedrzeć w umysł nieprzytomnego Kostrzewy i wyciągnąć z niego różne informacje – stwierdził z powagą Kujawski.

I choć lobbysta był brunetem, a na dodatek mężczyzną, to obaj panowie spojrzeli na niego tak, jakby mieli do czynienia z osławioną blondynką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz