Bolko Szołtysik
uwielbiał się odprężać. Zwłaszcza gdy nie śledziły go zbyt ciekawskie oczy
współpracowników i wielbicieli jego niezwykłej osobowości i poczucia humoru. A
ponieważ nie miał na to szans w studiu, gdzie nagrywano program „Niepotrzebna
prawda”, w każdej wolnej chwili wymykał się do tej kępy krzaków, chroniącej go
przed wścibskimi spojrzeniami. Wyciągał wtedy zakupiony ostatnio towar,
zapalał, zaciągał się, przymykał z rozkoszy powieki i oddawał się rozmyślaniom
o tym, jak świetlana przyszłość rysuje się przed tak młodym człowiekiem jak on,
mającym zaledwie dwadzieścia lat i szesnaście tysięcy sześćset trzydzieści
cztery dni. Tak ja teraz, gdy z marzeń wyrwał go bezczelny głos:
–
Khm… khm Ychu… Cooo ty tuuu robisz?
–
Jak zwykle, trenuję do maratonu – odpowiedział Przypadek. – Nie pamiętasz?
–
Aha. A nie mógłbyś trenować gdzie indziej?
–
Zrobiłem sobie krótką przerwę i postanowiłem zapytać, jak wyglądają prace nad
programem o mnie? – Jacek uśmiechnął się serdeczni.
-
Idzie nam coraz lepiej.
–
Chyba nie do końca, skoro musisz regularnie tu wychodzić i się odprężać.
–
To nieprawda! Już od dawna nie kupuję żadnego towaru. Tego jointa znalazłem,
widać ktoś go niechcący tu zostawił. W nic mnie nie wrobisz! A w ogóle jakim
prawem mnie śledzisz?!
–
Szkoda mi czasu na śledzenie cię.
–
Tak? To skąd wiesz, że ja tu regularnie…
–
Elementarne, Boleczku. Przebiegłem naokoło studia i to jedyne zarośla, jakie tu
zostały. Dalej są już tylko pola i podmokła łączka wzdłuż rzeczki. Wejście do
tej norki nie jest zbyt wielkie, ale ścieżeczka od chodnika wyraźnie wydeptana.
A ponieważ bywasz tu sam, musisz robić to często, skoro zostawiłeś tak wyraźne
ślady swoich wędrówek. Jak znam życie, to wprawdzie stacja broniła mężnie
twojego prawa do posiadania pół kilo marychy na cele lecznicze, ale wpisała ci
do kontrakciku jakiś sprytny zakaz palenia zioła, żebyś nie odleciał w trakcie
nagrania, jak kiedyś przy spotkaniu z premierem
–
Czego chcesz? – zapytał ponuro Szołtysik, który zrozumiał, że został nakryty
nie dla pustej satysfakcji.
–
Kilku informacji o twoim sąsiedzie, Zbyszku Brodzie.
–
Nic ci o nim nie powiem! To był porządny gość. Wprawdzie jak byłem na aucie, to
mi przestał mówić dzień dobry, ale wtedy słabo kontaktowałem i miałem to w
dupie. A gdy wróciłem do gry, to od razu przyszedł z wódką i towarem – wyznał z
uśmiecham Szołtysik, lecz zaraz się zastrzegł: – Ale za mocnym jak dla mnie, ja
tylko trawę… żeby nie stracić formy. Miałem nawet potem do niego wpaść z
rewanżem, ale on wcześniej wyfrunął przez balkon – zasmucił się Bolko. –
Szkoda, że nie zdążyłem, bo był w dołku i mówił, że chętnie by odszedł z
zawodu, bo całe to gówno go mierzi. Gadał nawet, że ma jakiś pomysł, co robić
potem, a nawet widoki, jak zdobyć kasę. Moim zdaniem to on chyba sam postanowił
polatać, bo miał wszystkiego dość. To wszystko, nic więcej nie wiem.
–
A powiedz, ktoś u niego bywał przed jego ostatnim lotem? Poza panienkami do
towarzystwa i dilerem.
–
No, widzę, że sporo wiesz. – W głosie Bolka nie było słychać uznania, lecz
raczej głęboką irytację. – Ale ja nie podglądam sąsiadów.
–
To skąd wiesz, że bywały panienki i diler? Jak tak będziesz dalej czarował, to
ja zaraz krzyknę coś do tych kamerzystów, którzy wyszli przed studio na
papierosa.
–
Ty gnido – burknął Szołtysik, intensywnie zaciągając się trawką. – No dobra,
rzeczywiście, dwa, trzy tygodnie przed tym wypadkiem często wpadał do niego
jakiś kurduplowaty brunet wyglądający jak skrzat. Ale nie znam gościa. Słowo.
–
Uwierzę w twoje słowo, jak powiesz, kogo znasz z tych, co odwiedzali Brodę
przed śmiercią.
–
Był u niego kilka razy taki jego stary kumpel, Kostrzewa. Taki duży misiek.
Znaczy bysior. No i Sowa kiedyś wpadł w środku nocy. I to bez ochroniarzy,
chociaż się podobno bez nich nie rusza. – Ten fakt pewnie już wcześniej
zastanowił Bolka Szołtysika, ale teraz, gdy poświecił w głąb swojego umysłu
ulubionym rozjaśniaczem, zadziwił go na nowo. Podobnie jak Jacka.
–
Sam właściciel telewizji? No to musiał mieć do niego bardzo ważną sprawę.
–
Nie mam pojęcia. Przecież nie mam jak go podsłuchać, a on… – Szołtysik urwał,
ponieważ nagle stwierdził, że jest zupełnie sam. – Jacek? – zapytał nie wiadomo
kogo. Wychylił się przez gałęzie i rozejrzał. W zasięgu wzroku nie było nikogo,
zniknęli nawet kamerzyści spod studia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz