Jacek
półprzytomnym wzrokiem spojrzał na zegarek stojący na lampce nocnej obok jego
łóżka. Następnie przetarł powieki, żeby się upewnić, czy dobrze zobaczył
godzinę. Nie było cienia wątpliwości. Szósta rano. Przecież domofon został już
naprawiony. A może zegarek się popsuł? Przyłożył go do ucha. Cykał. Sięgnął
więc po komórkę. To jednak nic nie zmieniło. Na niej również wyświetlała się
godzina szósta rano. Kto więc, u licha, dobija się do niego o tej godzinie?! Bez
względu na to, kto to był, czekała go z pewnością ostra reprymenda od Jacka.
Przypadek starał się
jak najszybciej dotrzeć do drzwi, żeby przerwać świdrujący dźwięk dzwonka. Nie
było to łatwe, gdyż wprawdzie nie spał, ale obudzony do końca też nie był.
Wyjrzał przez wizjer i zobaczył świetnie znaną sobie z ekranów telewizorów
twarz. Na korytarzu stała jedna z czołowych postaci polskiego ruchu
feministycznego Edyta Staniec.
– Szanowna pani, przyjmuję
od dziewiątej rano – powiedział głośno, żeby być dobrze słyszanym po drugiej
stronie wciąż zamkniętych drzwi. – Najlepiej po wcześniejszym umówieniu się.
– O dziewiątej już
będzie za późno. Ja muszę wiedzieć, dlaczego pan mnie podejrzewa o zabójstwo
Indży!
– O nic pani na razie
nie podejrzewam.
– Niech pan nie kłamie!
Nawet w gazetach już o tym piszą!
Jacek zerknął przez
wizjer i zobaczył, że Edyta Staniec trzyma w ręku płachtę gazety. Sięgnął więc
po płaszcz, którego nie zdążył oddać do pralni po zalaniu go kawą przez
Marzenę. Skoro feministka postanowiła odwiedzić go o tak pogańskiej porze i
udało jej się dotrzeć w to miejsce mimo domofonu i niechęci do wpuszczania
obcych przez mieszkańców kamienicy przy Koneckiej 40, to z pewnością nie da się
jej odgonić od drzwi, które właśnie otwierał.
– Jest pan nagi? –
zapytała Staniec, widząc Przypadka ubranego w długi płaszcz.
– Tak lubię spać.
– Sam? – Rozejrzała się
w poszukiwaniu pospiesznie porzuconych części damskiej garderoby i ze
zdziwieniem stwierdziła, że nic takiego nie widzi.
– Zarówno sam, jak i z
kimś. Wolno mi chyba? Zwłaszcza o szóstej rano.
– To niegrzeczne tak
witać gości bez względu na płeć. Powinnam się tego spodziewać. Jest pan
przedstawicielem typowo męskiej logiki…
– Aha, to już wiem, jak
pani się dostała do kamienicy. – Detektyw zaprosił ją gestem ręki do swojego
gabinetu. – Pewnie nakrzyczała pani na jakąś sąsiadkę wyprowadzającą rano psa,
że jak pani nie otworzy, będzie sługusem patriarchalnego systemu opresji.
– Skąd pan wie? – Staniec
przyjrzała mu się zdziwiona i poprawiła okulary na nosie, co zresztą robiła
permanentnie, gdyż nieustannie miała wrażenie, że jej spadają.
– To nie słyszała pani,
że z zawodu jestem jasnowidzem?
– Takie bzdury to
proszę zachować dla nadwrażliwych, infantylnych kobietek pozostających pod
wpływem nieracjonalnych przypuszczeń o determinacji płciowej i astrologicznej.
– Mógłbym odpowiedzieć,
że mam na to nawet dokumenty z Izby Skarbowej, płacę podatki od wystawiania
faktur za usługi jasnowidzenia, ale pani zapewne uzna to za przejaw samczego
patriarchalizmu, który pozwala się krzewić ciemnocie wśród niewiast chodzących
do wróżek. Zatem nie będę już pani więcej przekonywał o moich zdolnościach –
zgodził się łaskawie Jacek i przed zajęciem miejsca na swoim krzesełku w
gabinecie zapiął płaszcz, aby jego gość nie miał szansy zobaczyć zbyt dużo.
– Nie poprosi pan,
żebym usiadła?
– Wydawało mi się, że stanowiłoby
to niepotrzebną sugestię, iż kobieta musi czekać, aż mężczyzna pozwoli jej
usiąść – odparł z uśmiechem Przypadek.
– Nie pozwoli, lecz poprosi!
– warknęła Staniec, ale usiadła, nie mówiąc już nic więcej. Mieszkała niedaleko
stąd, przy Puławskiej, ale całą drogę biegła i była zmęczona. A jeszcze musiała
niedługo wrócić do domu, żeby obudzić i przygotować swoje dzieci do przedszkola
i szkoły. – Może mi pan w końcu wyjaśni, dlaczego mnie pan podejrzewa? –
rzuciła w stronę Jacka gazetę.
– To nie ja, ale pani
Bieńkowska. – Przypadek zerknął na nazwisko dziennikarki podpisanej pod
artykułem. – W życiu nie widziałem tej pani, ale zakładam, że jej numer
znajduje się w książce telefonicznej pani Kasi, która zadzwoniła do niej od
razu po naszym spotkaniu. – Jacek uznał, że nie obowiązuje go już tajemnica
spotkania i tak naruszona w szczególny sposób przez drugą stronę.
– Zabiję sukę! –
zgrzytnęła Staniec i splotła dłonie tak, jakby właśnie kogoś dusiła. Po chwili
spostrzegła jednak, że w obecnej sytuacji nie jest to najwłaściwsza reakcja. –
To znaczy, chciałam powiedzieć, że… jej pokażę!
– Wyprze się
wszystkiego i każe dzwonić do tej dziennikarki. A ta albo zasłoni się tajemnicą,
albo powie, że usłyszała to ode mnie. Najlepiej się pani zemści, mówiąc mi,
dlaczego pani podejrzewa, że to ona zabiła Indżę?
– Skąd pan to wie? –
Staniec z niepokojem spojrzała na wielką kulę na biurku Jacka z nasuniętym na
nią melonikiem. Wzdrygnęła się jednak na samą myśl o tym, że mogła przypuszczać
nawet przez moment coś równie niedorzecznego jak to, że właśnie tam detektyw
ujrzał odpowiedź na jej pytanie.
– Mógłbym powtórzyć to,
że jestem jasnowidzem, ale wtedy pani zarzuciłaby mnie feministyczną nowomową,
a na to nie mam ochoty. To dlaczego pani ją podejrzewa?
– Była wściekła na Indżę
za męża.
– Czyżby miała z nim
romans? Była sporo starsza…
– No i to jest właśnie
typowo męskie szowinistyczne myślenie! – Mimo zmęczenia Staniec nie wytrzymała
i poderwała się z krzesełka. – Gdyby facet miał pięćdziesiąt pięć lat, a ona trzydzieści
pięć, to nikt nie zwracałby uwagi na różnicę wieku. Ale w przeciwną stronę to
każdy otwiera oczy ze zdumienia albo zniesmaczony kręci głową. A dojrzała
kobieta ma bardzo wiele do zaoferowania mężczyźnie!
– Nie wątpię. Jednak
jestem prawie pewien, że swojego męża trzymała pani z daleka od fundacji i
broniła się przed zaproszeniami ze strony Indży?
– Skąd pan wie?! – Feministka
raz jeszcze zerknęła na szklaną kulę i błyskawicznie wymierzyła sobie karę za myśli
pozbawione racjonalnej podstawy naukowej, klepiąc się dłonią w czoło. – A tak,
pewnie Bieńkowska panu powiedziała?!
– Pani Katarzyna nie wspomniała
o tym słowem. Byłoby to z jej strony nieostrożne, bo gdyby mówiła o pani mężu,
zainteresowałbym się jej własnym.
– To skąd pan wie?! I
proszę mnie nie karmić bajkami o jasnowidztwie. – Tym razem kobieta nawet nie
spojrzała na kulę, ale wskazała na nią oskarżycielsko palcem.
– Dobrze, przyznam się.
Doniosły mi o tym krasnoludki. Zadowolona pani?
Staniec zacisnęła
mocniej usta i postanowiła sobie, że już nigdy więcej nie zada tego pytania
detektywowi.
– A wracając do tego rzekomego
romansu męża pani Bieńkowskiej… – kontynuował Jacek.
– Jakiego rzekomego?!
Takie są fakty. Kaśka się przez to strasznie kłóciła z mężem i nawet podobno
ten wypadek samochodowy to był przez to, że się kłócili.
– To pewnie po tym
wypadku cały czas nie może do końca wyprostować lewej ręki?
– Pan się z nią często
widuje? – zapytała zaniepokojona Edyta.
– Widziałem ją raz
przez pięć minut.
– To sss… – chciała
zapytać feministka, ale ugryzła się w język.
– Bo kobiety, jak to
ludzie, są banalnie przewidywalne. Jeśli nie ma mi pani nic więcej do
powiedzenia, to chętnie bym się jeszcze zdrzemnął, ponieważ do późnej nocy
czytałem pewną genialną książkę, a odwiedzam dziś moją mamę i nie chciałbym,
żeby pomyślała, iż w ogóle nie sypiam. – Jacek ziewnął głośno.
Staniec z najwyższym
trudem powstrzymała się, żeby nie odpowiedzieć na tak ostentacyjne lekceważenie
siarczystym policzkiem. Poprawiła jednak tylko na nosie okulary, choć te nie
zsunęły się od dłuższego czasu nawet o milimetr, i powiedziała przez zaciśnięte
zęby:
– W zasadzie coś mi się
przypomniało. Tamtego dnia, gdy zabito Indżę, byłam z Kachą na lanczu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz