wtorek, 17 października 2017

PAN PRZYPADEK I KOBIETONY - ODCINEK 12

Jacek półprzytomnym wzrokiem spojrzał na zegarek stojący na lampce nocnej obok jego łóżka. Następnie przetarł powieki, żeby się upewnić, czy dobrze zobaczył godzinę. Nie było cienia wątpliwości. Szósta rano. Przecież domofon został już naprawiony. A może zegarek się popsuł? Przyłożył go do ucha. Cykał. Sięgnął więc po komórkę. To jednak nic nie zmieniło. Na niej również wyświetlała się godzina szósta rano. Kto więc, u licha, dobija się do niego o tej godzinie?! Bez względu na to, kto to był, czekała go z pewnością ostra reprymenda od Jacka.
Przypadek starał się jak najszybciej dotrzeć do drzwi, żeby przerwać świdrujący dźwięk dzwonka. Nie było to łatwe, gdyż wprawdzie nie spał, ale obudzony do końca też nie był. Wyjrzał przez wizjer i zobaczył świetnie znaną sobie z ekranów telewizorów twarz. Na korytarzu stała jedna z czołowych postaci polskiego ruchu feministycznego Edyta Staniec.
– Szanowna pani, przyjmuję od dziewiątej rano – powiedział głośno, żeby być dobrze słyszanym po drugiej stronie wciąż zamkniętych drzwi. – Najlepiej po wcześniejszym umówieniu się.
– O dziewiątej już będzie za późno. Ja muszę wiedzieć, dlaczego pan mnie podejrzewa o zabójstwo Indży!
– O nic pani na razie nie podejrzewam.
– Niech pan nie kłamie! Nawet w gazetach już o tym piszą!
Jacek zerknął przez wizjer i zobaczył, że Edyta Staniec trzyma w ręku płachtę gazety. Sięgnął więc po płaszcz, którego nie zdążył oddać do pralni po zalaniu go kawą przez Marzenę. Skoro feministka postanowiła odwiedzić go o tak pogańskiej porze i udało jej się dotrzeć w to miejsce mimo domofonu i niechęci do wpuszczania obcych przez mieszkańców kamienicy przy Koneckiej 40, to z pewnością nie da się jej odgonić od drzwi, które właśnie otwierał.
– Jest pan nagi? – zapytała Staniec, widząc Przypadka ubranego w długi płaszcz.
– Tak lubię spać.
– Sam? – Rozejrzała się w poszukiwaniu pospiesznie porzuconych części damskiej garderoby i ze zdziwieniem stwierdziła, że nic takiego nie widzi.
– Zarówno sam, jak i z kimś. Wolno mi chyba? Zwłaszcza o szóstej rano.
– To niegrzeczne tak witać gości bez względu na płeć. Powinnam się tego spodziewać. Jest pan przedstawicielem typowo męskiej logiki…
– Aha, to już wiem, jak pani się dostała do kamienicy. – Detektyw zaprosił ją gestem ręki do swojego gabinetu. – Pewnie nakrzyczała pani na jakąś sąsiadkę wyprowadzającą rano psa, że jak pani nie otworzy, będzie sługusem patriarchalnego systemu opresji.
– Skąd pan wie? – Staniec przyjrzała mu się zdziwiona i poprawiła okulary na nosie, co zresztą robiła permanentnie, gdyż nieustannie miała wrażenie, że jej spadają.
– To nie słyszała pani, że z zawodu jestem jasnowidzem?
– Takie bzdury to proszę zachować dla nadwrażliwych, infantylnych kobietek pozostających pod wpływem nieracjonalnych przypuszczeń o determinacji płciowej i astrologicznej.
– Mógłbym odpowiedzieć, że mam na to nawet dokumenty z Izby Skarbowej, płacę podatki od wystawiania faktur za usługi jasnowidzenia, ale pani zapewne uzna to za przejaw samczego patriarchalizmu, który pozwala się krzewić ciemnocie wśród niewiast chodzących do wróżek. Zatem nie będę już pani więcej przekonywał o moich zdolnościach – zgodził się łaskawie Jacek i przed zajęciem miejsca na swoim krzesełku w gabinecie zapiął płaszcz, aby jego gość nie miał szansy zobaczyć zbyt dużo.
– Nie poprosi pan, żebym usiadła?
– Wydawało mi się, że stanowiłoby to niepotrzebną sugestię, iż kobieta musi czekać, aż mężczyzna pozwoli jej usiąść – odparł z uśmiechem Przypadek.
– Nie pozwoli, lecz poprosi! – warknęła Staniec, ale usiadła, nie mówiąc już nic więcej. Mieszkała niedaleko stąd, przy Puławskiej, ale całą drogę biegła i była zmęczona. A jeszcze musiała niedługo wrócić do domu, żeby obudzić i przygotować swoje dzieci do przedszkola i szkoły. – Może mi pan w końcu wyjaśni, dlaczego mnie pan podejrzewa? – rzuciła w stronę Jacka gazetę.
– To nie ja, ale pani Bieńkowska. – Przypadek zerknął na nazwisko dziennikarki podpisanej pod artykułem. – W życiu nie widziałem tej pani, ale zakładam, że jej numer znajduje się w książce telefonicznej pani Kasi, która zadzwoniła do niej od razu po naszym spotkaniu. – Jacek uznał, że nie obowiązuje go już tajemnica spotkania i tak naruszona w szczególny sposób przez drugą stronę.
– Zabiję sukę! – zgrzytnęła Staniec i splotła dłonie tak, jakby właśnie kogoś dusiła. Po chwili spostrzegła jednak, że w obecnej sytuacji nie jest to najwłaściwsza reakcja. – To znaczy, chciałam powiedzieć, że… jej pokażę!
– Wyprze się wszystkiego i każe dzwonić do tej dziennikarki. A ta albo zasłoni się tajemnicą, albo powie, że usłyszała to ode mnie. Najlepiej się pani zemści, mówiąc mi, dlaczego pani podejrzewa, że to ona zabiła Indżę?
– Skąd pan to wie? – Staniec z niepokojem spojrzała na wielką kulę na biurku Jacka z nasuniętym na nią melonikiem. Wzdrygnęła się jednak na samą myśl o tym, że mogła przypuszczać nawet przez moment coś równie niedorzecznego jak to, że właśnie tam detektyw ujrzał odpowiedź na jej pytanie.
– Mógłbym powtórzyć to, że jestem jasnowidzem, ale wtedy pani zarzuciłaby mnie feministyczną nowomową, a na to nie mam ochoty. To dlaczego pani ją podejrzewa?
– Była wściekła na Indżę za męża.
– Czyżby miała z nim romans? Była sporo starsza…
– No i to jest właśnie typowo męskie szowinistyczne myślenie! – Mimo zmęczenia Staniec nie wytrzymała i poderwała się z krzesełka. – Gdyby facet miał pięćdziesiąt pięć lat, a ona trzydzieści pięć, to nikt nie zwracałby uwagi na różnicę wieku. Ale w przeciwną stronę to każdy otwiera oczy ze zdumienia albo zniesmaczony kręci głową. A dojrzała kobieta ma bardzo wiele do zaoferowania mężczyźnie!
– Nie wątpię. Jednak jestem prawie pewien, że swojego męża trzymała pani z daleka od fundacji i broniła się przed zaproszeniami ze strony Indży?
– Skąd pan wie?! – Feministka raz jeszcze zerknęła na szklaną kulę i błyskawicznie wymierzyła sobie karę za myśli pozbawione racjonalnej podstawy naukowej, klepiąc się dłonią w czoło. – A tak, pewnie Bieńkowska panu powiedziała?!
– Pani Katarzyna nie wspomniała o tym słowem. Byłoby to z jej strony nieostrożne, bo gdyby mówiła o pani mężu, zainteresowałbym się jej własnym.
– To skąd pan wie?! I proszę mnie nie karmić bajkami o jasnowidztwie. – Tym razem kobieta nawet nie spojrzała na kulę, ale wskazała na nią oskarżycielsko palcem.
– Dobrze, przyznam się. Doniosły mi o tym krasnoludki. Zadowolona pani?
Staniec zacisnęła mocniej usta i postanowiła sobie, że już nigdy więcej nie zada tego pytania detektywowi.
– A wracając do tego rzekomego romansu męża pani Bieńkowskiej… – kontynuował Jacek.
– Jakiego rzekomego?! Takie są fakty. Kaśka się przez to strasznie kłóciła z mężem i nawet podobno ten wypadek samochodowy to był przez to, że się kłócili.
– To pewnie po tym wypadku cały czas nie może do końca wyprostować lewej ręki?
– Pan się z nią często widuje? – zapytała zaniepokojona Edyta.
– Widziałem ją raz przez pięć minut.
– To sss… – chciała zapytać feministka, ale ugryzła się w język.
– Bo kobiety, jak to ludzie, są banalnie przewidywalne. Jeśli nie ma mi pani nic więcej do powiedzenia, to chętnie bym się jeszcze zdrzemnął, ponieważ do późnej nocy czytałem pewną genialną książkę, a odwiedzam dziś moją mamę i nie chciałbym, żeby pomyślała, iż w ogóle nie sypiam. – Jacek ziewnął głośno.
Staniec z najwyższym trudem powstrzymała się, żeby nie odpowiedzieć na tak ostentacyjne lekceważenie siarczystym policzkiem. Poprawiła jednak tylko na nosie okulary, choć te nie zsunęły się od dłuższego czasu nawet o milimetr, i powiedziała przez zaciśnięte zęby:

– W zasadzie coś mi się przypomniało. Tamtego dnia, gdy zabito Indżę, byłam z Kachą na lanczu… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz