Różne
rzeczy sprawiają ludziom przyjemność. Jedni wolą zbierać grzyby, inni łowić ryby,
a jeszcze inni pływać na łódce. Są tacy, którzy kochają włoskie wina, i tacy,
którzy przedkładają nad nie czeskie piwa. Niektóre osoby odpoczywają, patrząc na
szczyty gór, a inne czując morską bryzę. Jedni lubią lody śmietankowe, a inni
truskawkowe. Inne rzeczy cieszą ludzi małych, a inne wielkich. Jedno jest
pewne: ludzie podążający ścieżkami władzy największą radość odczuwają nie
wtedy, gdy pod ich ciosami na dno idzie największy wróg z przeciwnego obozu,
lecz wtedy, gdy tonie najlepszy przyjaciel, od wielu lat płynący w tę samą
stronę. Sami zresztą zwykle robią dziurę w jego łajbie i z wielką przyjemnością
patrzą, jak statek przyjaciela nabiera wody i pogrąża się w odmętach. Udając
przy tym, że nie mają z całą sprawą nic wspólnego i że to zapewne wina nieprzyjaciół,
więc to im teraz należy wypowiedzieć wojnę. Oczywiście, warto się przy tym
zastanowić, czy tacy ludzie zasługiwali wcześniej na miano przyjaciół, lecz
również skonstatować, że idący po władzę przyjaciół mieć po prostu nie mogą…
Katarzyna Bieńkowska
miała przed sobą płachtę dzisiejszego „Nowego Życia”, na którego pierwszej
stronie krzyczał tytuł: Detektyw
Przypadek na tropie morderczyni Indży Wasowicz. Przeczytała cały, niezbyt
długi zresztą, artykuł z uśmiechem. na twarzy. Potem odkleiła uśmiech i
schowała go do szufladki swojego biurka, wyjmując z niej jednocześnie wyraz
zatroskania i oburzenia, z którym zawsze pochylała się nad podopiecznymi
fundacji FuRiA. Wzięła gazetę i przeszła z nią ze swojego gabinetu do
pomieszczenia, gdzie urzędowała jej najserdeczniejsza współpracowniczka i
przyjaciółka Edyta Staniec.
– To straszne, Edka.
Czytałaś? Jak on cię może podejrzewać? – Bieńkowska położyła przed Staniec
płachtę gazety.
– Masz nieaktualne
informacje.
– Nie rozumiem. To
przecież dzisiejsze wydanie…
– Za to jutro ukaże się
artykuł, że podejrzewa ciebie.
– Skąd wiesz?!
– Ty znasz się z
redaktorką „Nowego Życia”, ja znam się z redaktorką „Głosu Warszawy”. Każdy z
kimś tam się zna – stwierdziła
sentencjonalnie Staniec.
– Ale… jak możesz to
robić?!
– Tak samo jak ty.
– Chyba nie podejrzewasz,
że to ja stoję za tym artykułem? – oburzyła się Bieńkowska i chwyciła gazetę. –
Ja w ogóle nie znam tej… – Zmrużyła oczy, ponieważ bez okularów trudno jej było
odczytać podpis pod artykułem. – Tej Żabczyńskiej.
– Żabkowskiej. I wiem,
że znasz.
– Edka, no co ty…
Zresztą możesz zadzwonić do tej… Żabkowskiej? Tak się nazywa? – Ironicznie
uśmiechnięta Staniec tylko kiwnęła głową. – No więc możesz do niej zadzwonić i
zapytać…
– Ten Przypadek jest
jednak niezły. Przewidział dokładnie twoją reakcję.
– Rozmawiałaś z nim? –
Bieńkowska zesztywniała.
– Dziś rano.
– Ale chyba mu nie
uwierzyłaś! Przecież to manipulant! Wiesz, jak nienawidzi feministek! Indża
zawsze mówiła, że musimy go zwalczać ze wszystkich sił!
– To po co się z nim
spotykałaś i donosiłaś mu na mnie?
– Nie donosiłam, daję
słowo. Znajoma mnie prosiła…
– Skoro to taki nasz
wróg, to nie powinnaś słuchać znajomej. Chyba że chciałaś coś ugrać. Na
przykład to. – Staniec wskazała na artykuł w gazecie.
– No co ty, Edka? Po
co? Nie pamiętasz, czego nas uczyła Indża? Nigdy przeciw sobie…
– Ale męża zaciągnęła
ci do łóżka.
Wyraz zatroskania i
oburzenia odpadł z twarzy Bieńkowskiej. Nigdy nie rozmawiała o tym ze Staniec.
Miała nawet wrażenie, że Edyta współczuje jej z powodu tych plotek i zawsze
skrzętnie omija ten temat. A teraz uderzyła ją nim w twarz. Czyżby zatem nie
było to tylko zwykłe podszczypywanie się przyjaciółek, lecz wypowiedzenie wojny?
– To nieprawda.
Rozmawiałam z nią o tym, zaprzeczyła.
– Ja też rozmawiałam. –
Staniec się uśmiechnęła. – Pochwaliła mi się, że nie było z tym większego
problemu…
– Jak możesz… Ty…
– Przypomniało mi się
jeszcze, że gdy siedziałyśmy na tym lanczu u Wietnamczyka, to zadzwoniła twoja
komórka. I wyszłaś na kilka minut, żeby porozmawiać przez telefon. Straciłam
cię z oczu. To było wystarczająco dużo czasu, żeby dobiec na górę. Powiedziałam
to panu Przypadkowi i teraz to ciebie najbardziej podejrzewa. Miałaś wiele motywów
i okazję… Tak jutro napiszą w gazetach…
Tak, to z pewnością było
wypowiedzenie wojny. I to takiej na śmierć i życie. Cóż za brak klasy u tej
Staniec! Mogłaby tak jak ona podpuścić zaprzyjaźnioną dziennikarkę i udawać, że
broń Boże nie ma z tym nic wspólnego. Ale dobrze, jeśli woli tak, to niech
będzie tak.
– Ty… flądro! To ja cię
nie chciałam wkopywać przed Przypadkiem, a ty mi takie rzeczy robisz? Ale teraz
koniec z tym, powiem wszystko. I podam jeszcze parę niezłych motywów.
– Chcesz się z nim znów
spotkać?!
– Nie muszę. Wystarczy,
że zadzwonię do Beatki Żabkowskiej, a ona poda, że wie to z anonimowych źródeł
zbliżonych do detektywa.
Nie dało się już dłużej
udawać, że wystrzały armatnie padają nie wiadomo skąd, więc wojna została
oficjalnie wypowiedziana. Błyskawicznie zakończyły się starcia podjazdowe,
przyszedł czas na prawdziwą bitwę. A ponieważ wojska nie były jeszcze całkiem
zmobilizowane do walki, chwytały co popadnie i ostrzeliwały się, tłukąc przy
tym szybę, wazon i doniczkę. Gdy zaś doszło do bezpośredniego zderzenia i w
rękach rywalek pojawiły się włosy przeciwniczek, nikt nie mógł mieć
wątpliwości, że w tej wojnie nie bierze się jeńców. I nawet wejście pani Aldony
Luzyńczyk, kobiety silnej i dobrze zbudowanej, która próbowała rozdzielić
walczące strony, nie przyniosło nawet chwilowego rozejmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz