Pan
Fryderyk Przypadek, ojciec Jacka, nie mógł mieć najmniejszych zastrzeżeń do
pracy swojej sekretarki Lidii. Ba, nawet wielokrotnie chwalił w myślach
Marzenę, że przed odejściem z pracy znalazła na swoje miejsce tak kompetentną
osobę. Oczywiście, pani mecenas, wówczas jeszcze aplikantka, była sekretarką
tylko niejako przy okazji. Jej funkcja brała się z ogromnej oszczędności czy
mówiąc wprost – sknerstwa pana Fryderyka. Od kiedy jednak po rozwodzie z
Felicją postanowił wiele zmienić w swoim życiu, uznał, że trzeba rozwinąć
skromną kancelarię odziedziczoną po ojcu w większą firmę. To z kolei wymagało
pewnych inwestycji, więc musiał przeboleć, że zadań sekretarskich nie będą jak
dotychczas wypełniali kolejni aplikanci Ba, nawet myślał o tym, żeby teraz przyjąć
jednocześnie dwie osoby pod swój patronat, choć do tej pory się tego wystrzegał.
Pan Fryderyk żywił na
początku pewną nadzieję, że te zmiany spowodują, iż była żona spojrzy na niego
łaskawszym okiem, ale pani Felicja, mimo romantycznej kolacji, na którą dała
się zaprosić, powiedziała jasno, że chce z nim pozostać wyłącznie na stopie
oficjalnej. Mecenas przyjął to do wiadomości, stwierdzając przy okazji, że
kierunek właściwych zmian jest jednak słuszny.
Obecnie miał już pod
swoim patronatem pierwszego aplikanta i szukał kolejnego. Zaczął też rozglądać
się za jakimś młodym, energicznym prawnikiem, którego mógłby przyjąć na
wspólnika. I z zadowoleniem zauważał fakt, że jego sekretarka ma wystarczająco
dużo lat, aby nie powodować szybszego krążenia krwi w jego żyłach i nie
zabierać mu niepotrzebnie czasu, który chciał poświęcić na pracę. Był z niej
zresztą zadowolony nie tylko z tego powodu, lecz przede wszystkim dlatego, że
spełniała swoje obowiązki z największą sumiennością.
Aż do dziś, gdy wrócił
z obiadu ze swoim aplikantem Wojtkiem i dowiedział się, że w jego gabinecie od
kwadransa czeka jakaś bliżej mu nieznana młoda kobieta, która po prostu weszła,
oświadczyła, że musi porozmawiać z mecenasem, choć nie dzwoniła wcześniej ani w
żaden inny sposób się nie umawiała. Gdybyż jeszcze zechciała zaczekać obok
krzesełka pani Lidii. Nie, ona weszła do środka i kazała sobie podać herbatę i
pączka. A sekretarka po prostu wykonała jej polecenie.
– Czy może mi to pani
wyjaśnić? – Mecenas Przypadek starał się zachować spokój, choć sam nie
wiedział, czy bardziej irytuje go bezczelność jego gościa czy nieporadność pani
Lidii.
– Ja… ja naprawdę nie
wiem, jak to się stało – tłumaczyła się sekretarka. – Ona tak to wszystko
mówiła… jakby miała prawo tak mówić.
– Otóż proszę przyjąć
do wiadomości, że w tej kancelarii tylko ja mogę wydawać polecenia. Dlatego
zaraz jak tylko wyrzucę z gabinetu tę panią, niech mi pani przyniesie kawę.
Albo nie, ciśnienie i tak mi już wystarczająco skoczyło. A jeszcze jak z nią
pogadam…
– To może meliski
zaparzę? – zaproponowała pani Lidia.
– Świetny pomysł. Tylko
szybko, bo zaraz będę jej potrzebował.
Fryderyk Przypadek
wszedł do gabinetu i najchętniej od razu kazałby wyjść nieproszonemu gościowi.
Był jednak osobą kulturalną i postanowił zamienić kilka grzecznościowych
zwrotów, a dopiero potem wyprosić natrętną kobietę. Nie zmienił tego nawet fakt,
że od razu po wejściu zobaczył jej długie, zgrabne nogi. Może by się nawet nimi
nieco zainteresował, gdyby nie opierały się w tej chwili stopami o jego biurko.
– Mecenas Fryderyk
Przypadek. Czym mogę pani służyć? – zapytał, z najwyższym trudem opanowując
wściekłość.
– Agnieszka Storczyk.
Będę twoją nową aplikantką – oświadczyła.
– Co proszę?!
– Będę twoją nową aplikantką
– powtórzyła. – Na razie przyjąłeś jednego, a chcesz mieć dwóch. To będziesz
miał dwoje. Ja będę druga.
– Po pierwsze, droga
pani Storczyk, to ja decyduję, z kim pracuję. A po drugie uznałem niedawno, że pragnę
współpracować wyłącznie z mężczyznami, więc jeśli chce mnie pani pozwać za
seksizm, to droga wolna.
– Nie chcesz pracować z
kobietami, żeby cię za bardzo nie kusiło. Ale nie ma obaw, ja z pewnością nie
będę dla ciebie pokusą.
– Cóż za krytyczna
ocena własnej prezencji. Przez grzeczność nie będę zaprzeczał, pani
powierzchowność rzeczywiście nie jest zbyt atrakcyjna. A w ogóle kim pani jest?
Agnieszka Storczyk
zdjęła nogi ze stołu i podniosła się z krzesła. Z kamiennym wyrazem twarzy
podeszła do mecenasa Przypadka, a następnie nachyliła się nad nim i zajrzała mu
głęboko w oczy.
– Jestem twoją ostatnią
nadzieją na spełnienie marzeń. Niczego ci nie mogę obiecać, ale może kiedyś
nawet przejmę od ciebie tę kancelarię.
– Pani oszalała!
– Nie twierdzę, że od
razu będę ci pomagać, choć chętnie przejrzę parę akt. Na początek dasz mi
przyzwoitą pensję i załatwisz miejsce na aplikacji. Tylko nie wciskaj mi kitu,
że trzeba zdać jakiś egzamin. W załatwianiu masz już doświadczenie, przecież
tylko dzięki temu dostała się na aplikację ta udawana narzeczona synka,
Marzena.
– Skąd pani to
wszystko… I jak pani w ogóle śmie! Proszę stąd natychmiast wyjść, bo wezwę policję
i oskarżę panią o próbę zniesławienia! – Głos pana Fryderyka słychać było nawet
w sekretariacie, a pani Lidia i aplikant Wojtek spojrzeli po sobie z
przerażeniem. Jedyną osobą, na której tyrada mecenasa nie zrobiła najmniejszego
wrażenia, była Agnieszka. Wydawało się nawet, że w ogóle nie słyszała słów
Przypadka seniora.
– Nie będę wpadać tu
zbyt często. Ale gdy będziesz miał jakąś ciężką sprawę, będę mogła ci pomóc.
Tak jak ty nie mam skrupułów, tylko jestem nieco bystrzejsza, więc mogę ci się
przydać.
– Kim pani, do diabła,
jest?!
– Zastanawiałam się,
czy Jacek ci to powie, czy nie. Widocznie jednak uznał, że sama cię odwiedzę.
Czasem nawet tak sobie myślę, czy to nie jest wkurzające, że istnieje ktoś tak
domyślny jak ja. W zasadzie powinnam to uznać za normalne, skoro mamy tego
samego ojca. Ale z drugiej strony ten ojciec nie grzeszy bystrością i nawet
teraz gapi się na mnie, jakby jeszcze nie zrozumiał, że stoi przed nim jego
córka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz